28 lutego 2018 14:25

Bolts, neverending Story… – Marcin „Yeti” Tomaszewski

Pięćdziesiąt lat po historycznym artykule Reinholda Messnera „Morderstwo niemożliwego” („The Murder of the Impossible”, 1971) powstanie książka we włoskim tłumaczeniu (S. Filippini & L. Calvi), w której znani alpiniści odniosą się do tego wciąż kontrowersyjnego tekstu. Ja również zostałem zaproszony do tego projektu. Książka ukaże się w kwietniu tego roku.

Wbijać spity czy tez nie? (fot. Marcin Tomaszewski)

***

Gdy poproszono mnie o napisanie komentarza do artykułu Reinholda Messnera „Morderstwo niemożliwego”, wiedziałem, że będzie to dla mnie niezwykle trudne zadanie. Zdawałem sobie sprawę, że będę musiał rozliczyć się z samym sobą i decyzjami podjętymi w przeszłości. Muszę przyznać, że ten tekst jest dla mnie dużym wyzwaniem. Postaram się wniknąć nieco głębiej niż tylko na głębokość, w której można osadzić w skale tytułowy spit. Myślę, że uczciwie będzie, gdy zacznę od samego siebie.

Na początku lat 90. jako młody chłopak rozpoczynałem przygodę ze wspinaczką w polskich górach. Tatry były moją szkołą wspinaczki tradycyjnej – zarówno latem, jak i zimą. Przeszedłem w nich niemal trzysta dróg, w tym wiele nowych w stylu solo, z asekuracją lub bez. Większość z tych dróg, ze względu na brak asekuracji i duże niebezpieczeństwo urazu w trakcie odpadnięcia, nie ma do tej pory powtórzeń. Stały się skansenem sztuki pięknej i inspirującej, jednak z pewnością zapomnianej. Do dziś nie wbiłem w Tatrach żadnego spita, choć z drugiej strony powtarzałem również drogi, które w litych płytach wytyczone były linią błyszczących plakietek. Akceptowałem ich istnienie, tak jak powinno akceptować się inną religię, odmienne poglądy.

Po kilku latach rozpoczęły się moje wyprawy w dalekie góry. Styl big wall stał się moją drogą przez życie, podporządkowałem mu niemal wszystko. Utożsamiał trudności, jakie przeszedłem w życiu oraz to, w jaki sposób stawiałem im czoło. Od pierwszych ekspedycji używałem jednak spitów do budowy stanowisk i wiszących biwaków, holowania sprzętu, do zjazdów. W sporadycznych przypadkach osadzałem je również w trakcie wspinaczki. W tamtych czasach wzorowałem się na starszych, bardziej doświadczonych wspinaczach. Teraz wiem, jak ważny jest przykład, który dajemy młodszym kolegom, bo to oni będą kiedyś tworzyć przyszłość alpinizmu.

Niemym świadkiem procesu, który kształtował moją świadomość, zawsze były ściany, po których się wspinałem z partnerami. Czy udałoby się je pokonać bez osadzenia spitów? Bywały przypadki, w których nie widziałem takiej możliwości ze względu na formację skały, ale bywały również takie, w których mógłbym się bez nich obejść. W pewnej chwili naszła mnie refleksja: jeśli ktoś nie jest w stanie przebiec maratonu, czy ma prawo przejechać go na rowerze? Pytanie to nurtuje mnie od dłuższego czasu. Wbicie spitów na nowej drodze odbiera ten projekt przyszłym pokoleniom, które być może pokonałyby go bez ich użycia. Poza tym bez wątpienia niszczy skałę bardziej niż wbity hak.

Każdy wbity przeze mnie spit zabijał w tym miejscu niemożliwe, z drugiej jednak strony otwierał wielkie możliwości bezpiecznej eksploracji ścian. Przed laty, napędzony machiną wypraw, odważyłem się ospitować jeden wyciąg w rejonie, który nie dopuszczał takiej możliwości. Nie zapytałem o zgodę lokalnej społeczności. Góry nie są naszą własnością, a tego właśnie w tamtej chwili nie wziąłem pod uwagę. Błyskawicznie zalała mnie fala krytyki, dzięki której zrozumiałem swój błąd. Nie minęło wiele czasu, gdy wróciłem na tę drogę i usunąłem z niej wszystkie spity, maskując powstałe dziury mieszaniną żywicy i piasku. Przeprosiłem za swój postępek, przyznałem otwarcie, iż popełniłem błąd. Górska ściana nie jest tym samym co ściana w domu, na której każdy otwór po źle osadzonym kołku można zaszpachlować. Takie ślady pozostają na zawsze.

Spójrzmy jednak z innej perspektywy. W ostatnich latach z Tomem Ballardem wytyczyłem nową drogę na Eigerze, osadzając przy tym dużą ilość spitów. Naszą decyzja wynikała z chęci przygotowania asekuracji pod przejście klasyczne w lecie. Styl asekuracji nie odbiegał od tego, jaki zastosowano na drogach wytyczonych w najbliższej okolicy. Spity umieszczone były tylko w miejscach, w których nie było innej możliwości asekuracji ze względu na kruchą, zwietrzałą skałę. Dziś wobec tej konkretnej linii postąpiłbym tak samo. Podsumowując: sądzę że nie powinno się przykładać tej samej miary do wszystkich dróg na świecie.

Nie czuję się upoważniony, by wyrokować w tej sprawie. Nie mam prawa mówić innym, co w górach wolno a czego nie, a przede wszystkim nie powinienem mówić nikomu, w jaki sposób powinien się asekurować. Nie chcę oceniać, czym dla innych ludzi jest „niemożliwe”, ponieważ dla wielu może to być sam wyjazd w góry. Tekst ten jest jedynie formą poszukiwania i moją osobistą refleksją. Być może spowoduje, że znów wyruszę w duchową podróż w nieznane, by po raz kolejny przepoczwarzyć się i obrać inną postać.

Jak zdążyliście zauważyć, nie mam w kwestii spitowania jednorodnej opinii. Mój wewnętrzny konflikt zawsze był moim największym atutem, gdyż to właśnie ta cecha popychała mnie do rozwoju – pomimo popełnianych błędów, a może nawet dzięki nim?

W środowisku można wyczuć gęstą atmosferę, temat ten jest bardzo kontrowersyjny i nigdy nie zakończy się pokojem między zwaśnionymi stronami. Konflikt pomiędzy skrajnymi postawami tradycjonalistów, wspinaczy alpejskich oraz wspinaczy sportowych czy wielkościanowych korzystających ze spitów porównać można do wojny religijnej. W ostatnim półwieczu powstało wiele dyscyplin wspinaczkowych, o których nie śniło się naszym „górskim ojcom”. Alpinizm stał się sportem powszechnym, mniej elitarnym. Spit jest dziś czymś porównywalnym do smartfonu – narzędziem, które pozwala szybko dotrzeć tam, gdzie kiedyś wiodła bardzo długa droga. Duch czasu przeniknął nawet w najodleglejsze zakątki gór.

Spoglądając na to zagadnienie zadaję sobie następujące pytania: Czy alpinizm musi być sportem masowym i powszechnym? Może lepiej pozostawić go jedynie tym, których stać na wspinanie się wyłącznie na własnej asekuracji? Z drugiej jednak strony, czy osoby wiodące życie rodzinne, wspinające się tylko od czasu do czasu, niemające możliwości zakupu (lub nauki) tradycyjnej asekuracji, nie mają prawa skorzystać z postępu technologii, by dotrzeć do miejsc, o których marzą? Gdzie leży granica pomiędzy niszczeniem natury a korzystaniem z jej zasobów? Idąc tym tokiem powinno się poddać w wątpliwość istnienie wszystkich via ferrat, bo to one utożsamiają sztuczne linie dróg prowadzące na nieosiągalne do tej pory ściany. Istnienie takich tras pozwala lokalnym przewodnikom górskim zarobić na swoje utrzymanie, a także umożliwia popularyzację naszego sportu, dzięki czemu rozwija się przemysł outdoorowy, a to z kolei sprawia, że wspinaczka jest bardziej bezpieczna.

Obecnie nasze góry bardziej niszczy komercja turystyczna niż działalność wspinaczy. Jednak, jak wspomniałem wcześniej, nie tłumaczy to osadzania nieuzasadnionej ilości spitów. Myślę, że warto również zastanowić się, jaka liczba jest już bezzasadna? To bardzo podchwytliwe pytanie, nieprawdaż ? Mógłbym tak rozmyślać w nieskończoność. Jedni z Was przyznaliby mi rację, inni zaś postukaliby się w czoło. Każdemu z Was uścisnąłbym dłoń.

Wydaje mi się, że powinniśmy zastanowić się, czym jest to nasze międzyludzkie niezrozumienie. Spóźniony do pracy kierowca nie zrozumie osoby wybierającej się w ślimaczym tempie z żoną na spokojną przejażdżkę autem. I na odwrót. Tak samo jest w naszym środowisku, każdy z nas ma inne tempo życia, inne możliwości, zdrowie i motywację. Różni nas poczucie piękna, czystości stylu. Pozostaje jedynie robić wszystko, aby w pokoju i z poszanowaniem prawa ustalać styl i zasady asekuracji w konkretnych grupach skalnych objętych ochroną. Jasno sprecyzowane i opublikowane zasady powinny stworzyć kodeks niezależnie od osobistych preferencji. To może być sposób na ekspansję spitów. Z moich obserwacji może niekiedy wynikać, że niechęć pomiędzy skrajnymi ugrupowaniami rodzi się z potrzeby ingerowania w postępowanie innych.

Mój wewnętrzny konflikt widzicie teraz jak na dłoni. Wbijać spity czy też nie? Mam wrażenie, że prawda znajduje się gdzieś w połowie drogi. Dziś mam 42 lata i staram nie zamykać się w skansenie swoich poglądów. Jeśli znajdę pewnego dnia odpowiedzi na wszystkie pytania, będzie to oznaczało koniec mojej podróży. Sercem jestem za czystością stylu, jednak istnieją okoliczności, w których zgadzam się na kompromis. Nasze środowisko jest skłócone, pojawiająca się niekiedy agresja i nienawiść wynika z braku dialogu i zrozumienia z obu stron. Ich zarzewiem jest nasz tytułowy kawałek nierdzewnej stali lub stopu tytanu. Nikt nie powstrzyma postępu technologii, która oddala ludzi od siebie. Zróbmy jednak wszystko, żeby ten rozwój był jak najbardziej cywilizowany i pokojowy.

Jeszcze długo będę się zastanawiał nad tym tematem. Cieszę się, że został poruszony. Myślę, że nadal będę szukał równowagi i balansu, który – mam nadzieję – spowoduje, że wzbudzę kiedyś uczucie zrozumienia nawet wśród tych, dla których użycie spita zawsze będzie morderstwem niemożliwego.

Marcin „Yeti” Tomaszewski
Tekst został opublikowany na profilu FB Marcina




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    linia błyszczących plakietek [10]
    Zaciekawiło mnie zdanie: "nie wbiłem w Tatrach żadnego spita, choć…

    28-02-2018
    jacoos