19 czerwca 2017 08:14

Jura potrafi jeszcze pozytywnie zaskoczyć… – rozmawiamy z Waldkiem Podhajnym

11 czerwca Waldemar Podhajny poprowadził na Jastrzębniku swój wymarzony projekt Przebudzenie mocy. Powstała jedna z najważniejszych dróg w dorobku Waldka. Kilka dni później Przebudzenie doczekało się powtórzenia w wykonaniu Łukasza Dudka, który powiedział: „jestem pod ogromnym wrażeniem jakości drogi”.

Przebudzenie mocy to bardzo ważna droga dla Waldka, ale przecież trudnych dróg, nie tylko na Jastrzębniku, ale na całej Jurze, a także na Hejszowinie, Waldek ma bardzo wiele. To kawał historii wspinania i związanych z nią anegdot. O skałach sprzed dawien dawna, urokach eksploracji, motywacji i sile wspinania Waldek opowiada w rozmowie z Pawłem „Pablo” Wroną.

...Teraz, będąc w formie robię „Samsarę” na dogrzewkę i nic, nie ma żadnych fanfar. Obecnie liczą się 9a i więcej. Świat idzie do przodu i trzeba przyjąć to do wiadomości…

…Wydaje mi się, że dobra i wyrozumiała żona … to podstawa…

Waldek Podhajny (fot. Paweł Wrona / CCD Fotografia)

***

Paweł „Pablo” Wrona: Naprawdę jesteś aż tak wielkim fanem ”Gwiezdnych wojen”:)?

Waldemar Podhajny: Fanem „Gwiezdnych wojen” już od dość dawna nie jestem. Gdy do kin wchodziła pierwsza część serii to miałem paręnaście lat i cały film obejrzałem z zapartym tchem. W tamtych czasach nie mogłem doczekać się kolejnych części, ale po długiej przerwie, gdy pojawiły się nowe odcinki, to po obejrzeniu któregoś z nich zrozumiałem, że chyba wyrosłem już z tej narracji.

No to skąd te nazwy, w tym najważniejszej drogi?

Nazwy dróg na Jastrzębniku są faktycznie zaczerpnięte z w/w sagi. Pierwsza to Atak Klonów. Gdy popatrzymy na górną część ściany ponad drogą, to aż prosi się o zmianę słowa „Klonów” na „Glonów”. Kolejne powstawały już tak po sąsiedzku. Niestety, Imperium kontratakuje i Powrót Jedi są już zajęte (nazwy super dróg na nieczynnym, mam nadzieję chwilowo, Łaskawcu). Tak więc następną nowość nazwałem Mroczne widmo. Nazwa bardzo mi pasowała do tego projektu, bo stoczyłem z nim totalną walkę. To, że nie jestem już wielkim fanem „Gwiezdnych wojen” widać chociażby po tym, że obok biegnie Mata Hari, a na lewo od niej inna upadła kobieta, tegoroczna nowość Lukrecja Borgia. Jeżeli chodzi o Przebudzenie mocy, to sprawa wydawała mi się oczywista. Taki projekt o tych trudnościach i na takiej skale nie mógł nazywać się inaczej.

Na „Przebudzeniu mocy” (fot. Paweł Wrona / CCD Fotografia)

W pobliżu przebiega CMK, znając twoje ogromne zainteresowanie koleją, dlaczego nazwy dróg nie poszły w tę stronę?

Tak, zgadza się, bardzo lubię historię kolei, a w szczególności okres kolei parowej, ale jak tu nazwać drogę Pt-47 czy Ty-51 (wspaniałe lokomotywy polskiej konstrukcji). Ale już nazwa Złoty pociąg czemu nie… Muszę to zapamiętać.

Wiele nazw Twoich dróg jest ściśle przemyślanych, zawierających ukryte znaczenia lub odwołania (np. Krytyka czystego rozumu, Brytan językowy). Opowiedz o nich i kilku innych, najważniejszych wg Ciebie.

No cóż, z nazwami zawsze jest trochę kłopotu. Jeżeli otwiera się w miarę dużo nowych dróg, to zawsze jest problem, jak je nazwać. Czasami ktoś podsunie jakiś fajny pomysł. Krytyka czystego rozumu to pomysł Jasia Fijałkowskiego. Wiadomo kto spłodził te wiekopomne dzieło, niejaki Kant z Królewca. No i skoro projekt szedł kantem, to wszystko jest oczywiste. Brytan językowy to gra słów, z żoną prowadzimy szkołę języków „Britam”.

Oprócz tych dwóch nazw w pamięci utkwił mi jeszcze Grek Korba. Kiedyś w gazecie zobaczyłem właśnie taki tytuł, a chodziło o jakiegoś greckiego kierowcę tira, który na przejściu granicznym zrobił straszną awanturę. Wiedziałem, że jest to super nazwa na drogę, tylko musi to być projekt z naprawdę siłowymi ruchami, gdzie trzeba mieć naprawdę korbę. 622 Upadki Bunga to jest droga, właściwie boulder w Rzędkowicach. Spadałem na starcie tyle razy, że nie mogłem tego zliczyć. I tak nasunął mi się pomysł o 622 upadkach

Ostatnią z nazw, która utkwiła mi szczególnie w pamięci, jest Gloria Victis z 1996 roku. Taki okap na czołowej ścianie Okiennika, jak na tamte czasy to była wielka droga. Dołożenie ręki do podchwytu i zadanie z niego do oddalonej dwójki zmusiły mnie do odkurzenia sztangi i wzmocnienia siły w bicepsach. O nazwach można by mówić długo, a i tak nie wyczerpalibyśmy tematu

Jak widać jesteś niestrudzonym eksploratorem Jury, policzyłeś kiedyś ile jest obecnie Twoich dróg pomiędzy Częstochową a Krakowem?

Dobrze, że uprzedziłeś mnie, że takie pytanie padnie. Do tej pory nawet nie szacowałem, ale na szczęście prowadziłem dawniej notatki z przejść i byłem w stanie to odtworzyć. Summa summarum, wynik mnie mocno zaskoczył. Wszystkich nowych dróg na Jurze zrobiłem ponad 150 (obliczyliśmy, że na całej Jurze dróg Waldka jest grubo ponad 200 :) – przyp. red.), a tych od stopnia VI.4+ w górę około 50. Uzbierało się tego trochę.

Na „Filarze zapomnienia”, ubiegłorocznej nowości na Jastrzębniku (fot. arch. W. Podhajny)

Z tego sporo na Jastrzębniku. A jak tak sobie pierwszy raz stanąłeś pod tą skałą to pomyślałeś…?

Nie pamiętam, aby jakoś wybitnie mną „wstrząsnął”. Pierwszy raz zobaczyłem go chyba w 1983 roku (tak, tak wiem ludzie tak długo nie żyją). Przyszliśmy z Podlesic na piechotę (nikt wtenczas nie miał auta – śmiech) zrobić Życie na gorąco. Droga fajna, 2 wyciągi. Tylko tyle pamiętam z tej wizyty. Dopiero potem nastąpił etap eksploracji i o dziwo znów żadnych wspomnień związanych z Jastrzębnikiem nie mam. Pamiętam za to, co odczułem patrząc okiem eksploratora na pusty wówczas mur Biblioteki. Na całym murze były słownie dwie trudniejsze drogi, mocno z lewej strony Figo Fago i na przeciwległym końcu Żółta ścianka, a pomiędzy nimi nic, tylko puste ściany.

A Okiennik?

Tak, zupełnie pusta ściana czołowa Okiennika Wielkiego zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie. Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale nie licząc drogi Jungera z lewej strony, cała ściana była pusta, wielka i urzeźbiona pod trudne projekty. Po prostu sen każdego ekipera. Wiele lat temu czytałem wywiad z Piotrem Korczakiem – „Szalonym”, opowiadał w nim, jak pierwszy raz trafił na Podzamcze. Widząc zupełnie puste ściany Cim i Gołębnika myślał, że trafił do ziemi obiecanej. Całkowicie go rozumiem.

Muszę tu podjąć temat fazy przygotowania dróg. Wiele osób nie wyczuwa tematu. Spróbuj przekonać ich do konieczności mniejszej lub większej ingerencji w strukturę skały, w budowę podestów, tarasów, odkrzaczanie itd.

Poruszyłeś temat rzekę. Ale skupię się na dwóch aspektach. Nie jest wielkim problemem poprowadzenie w miarę trudnej drogi, która jest poniżej twoich aktualnych możliwości. Problemy tak od VI.3 do VI.5 z reguły biegną w czystej, niezarośniętej skale. Podczyścić, wkleić ringi, poprowadzić i po sprawie. Prawdziwa trudność ekiperska jest na łatwych drogach. Roślinność jest wszechobecna, tak na skale jak i pod nią, a nawet nad nią. Wszystko to trzeba usunąć i ścianę dobrze wyczyścić.

Są jednak opinie, że powinniśmy się wspinać po naturalnej skale. Nie naruszając tego co jest.

Brak przygotowania skały spowoduje, że dana droga lub wręcz cała ściana po pewnym czasie będzie niezdatna do wspinania. Jura bardzo szybko zarasta. Przygotowanie dróg to jest ciężka i niewdzięczna praca. Wiem, że nie ma co liczyć na poklask, bo autorzy łatwych dróg są anonimowi dla środowiska wspinaczkowego, co najwyżej ktoś powie, że można było wyczyścić lepiej lub zostawić w spokoju. Często najwięcej mają do powiedzenia ci, którzy nic nie robią. Ja chylę tutaj głowę przed tymi wszystkimi, którym chce się angażować siły, czas i swoje pieniądze, aby  powstawały drogi, po których każdy, nawet początkujący, może się wspinać.

Drugi temat to drogi biegnące w kruchej skale. Niestety, nasza Jura nie obfituje w nadmiar dobrze urzeźbionych, litych, przewieszonych ścian. Musimy wykorzystywać to, co nam natura dała. Dlatego moim zdaniem warto je zagospodarowywać. Wiąże się to niestety z  dużą ilością pracy, a efekt nie do końca jest pewny. Ale jak pokazuje nam przykład Wampirka, czy Krzewin warto jednak podjąć ten trud.

Wampirek, Waldek na drodze „Transylwania” (fot. Wojtek Wojciechowski / FotoKultura.pl)

Co do zagospodarowywania skał pod kątem budowy infrastruktury takiej jak podesty, ścieżki podejściowe to jestem jak najbardziej „za”. Tylko raz spotkałem się z negatywną opinią odnośnie podestu pod Pochylcem. Zdecydowana większość miłośników Pochylca błogosławi fakt, że już nie musi się ślizgać po stromym i błotnistym zboczu.

Co do odkrzaczania czy szerzej „oddrzewiania” skał, to jestem wprost zauroczony, jak wyglądają teraz okolice np. Filara wyklętych. Widać zresztą na zdjęciach, w starych albumach, jak wyglądała Jura w latach 50., przed masowym zalesianiem i końcem masowego wypasu zwierząt. Całe wzgórze na Podzamczu było pozbawione jakiejkolwiek roślinności. Cimy, Gołębnik i inne skały stały na otwartej przestrzeni. Taki widok robił ogromne wrażenie, ale jestem realistą i wiem, że nie ma powrotu do stanu pierwotnego. Bo stan pierwotny na Jurze to brak większych skupisk leśnych, duże i odkryte powierzchnie porośnięte jedynie trawą oraz kępami jałowca, ale jeżeli nie będą systematycznie czyszczone z roślinności, to skały po prostu znikną pod naporem wszelakiego zielonego badziewia. Co tu dużo mówić, mieliśmy kiedyś Pustynię Błędowską, a nie jakiś porośnięty krzakami z drzewami obszar w okolicach Błędowa. Randap i kornik drukarz największymi sprzymierzeńcami wspinacza.

A jakbym tak podpytał o trzymanie wagi, po środowisku krążą mity o Twojej diecie składającej się z macy i pokrzyw :). Co Ty na to?

Macę lubię, ale pokrzywy lub szpinaku nie tykam. Jestem z rocznika, kiedy dzieci w szkole dostawały kubek ciepłego, czasami przypalonego mleka z kożuchem – nie do wypicia, a w szkolnej stołówce królował szpinak (wiadomo, żelazo dla zdrowia młodego pokolenia). Był on jednak bez żadnych przypraw, czyli nie do zjedzenia. I tak mi zostało do dziś.

A tak na serio to toczę nieustający bój z wagą. Potrafię po świętach w grudniu ważyć 74 kg, a po paru miesiącach w kwietniu już 65 kg.

Czy da się jeszcze na Jurze znaleźć coś naprawdę zaskakującego?

Tak, Jura potrafi jeszcze pozytywnie zaskoczyć. Co prawda nie znajdziemy już drugiego Okiennika czy podzamczańskich Cim, ale co roku odkrywane są i oddawane do użytku całkiem fajne skały. Przykładem są wspomniane już Wampirek czy tegoroczne Krzewiny. Są w naszym środowisku osoby, które znają Jurę jak  przysłowiową własną kieszeń. Czasami podadzą mi namiary na jakąś fajną skałę i tak pod Wampirka trafiłem dzięki  „Kucharowi” (Krzysztof Kucharczyk – przyp. red.), a Krzysiek Wróbel zainteresował mnie, jak to powiedział, super skałą po drugiej stronie Smolenia. Tak zobaczyłem Wróblową.

Wampirek, na drodze „Sen mocy letniej” VI.5+/6 (fot. Wojciech Wojciechowski / FotoKultura.pl)

Przeglądając kiedyś pierwsze wydanie przewodnika Pawła Haciskiego po Jurze zainteresowałem się opisem Diabelskiego Schroniska na Zielonej górze. Był tam opis dojazdu i dojścia, więc któregoś marcowego dnia pojechałem pod Częstochowę i po raz któryś stanąłem zdumiony. Diabelskie Schronisko okazało się super miejscówką, wtedy bez ani jednego balda. W tym samym dniu podjechałem jeszcze pod nieodległą Kuropatwę, nie robiąc sobie zbytnich nadziei – bo przecież nie może być na naszej Jurze dwóch super miejsc tak blisko siebie. No i znów była niespodzianka, 45-stopniowa pochylnia, dziurki, płasko pod skałą. Wiedziałem już, gdzie spędzę cały najbliższy rok. Ostatnio Tadek Pielarz opowiedział mi o dużym okapie nieopodal Suliszowic. Byłem, widziałem i jest super. Zdradzę, że prace już trwają. Nie będzie tam ekstremów, ale może to i dobrze.

No ale nie tylko Jura, prawda?

Jak to mówią, nie samą Jurą człowiek żyje. Jeżeli chodzi o prowadzenie nowych dróg to wiele wspaniałych sezonów przeżyłem w Hejszowinie. W latach 80. i na początku 90. było tam pusto, Park Narodowy jeszcze nie istniał, były za to kilometry skał do przewspinania. Z wieloma osobami, najczęściej z Tadkiem Ciszyńskim – „Klamerem”, odwaliliśmy tam kawał dobrej roboty, prowadząc przeszło 100 nowych dróg.

Kiedyś wspominałeś, że era wspinania sportowego na Jurze rozpoczęła się od obijania Hejszy.

Tak, miałem na myśli instalację stałych przelotów w ilościach gwarantujących przeżycie potencjalnego lotu. Brzmi to trochę zagadkowo, ale to niezła ciekawostka. Dawno, dawno temu pojawiły się pojedyncze ringi, w Podlesicach na Nikodemówce oraz chyba jeden na Direcie Lechfora. W środowisku krążyło przekonanie, że wywiercenie otworu pod ring ręcznym wiertłem to praca nadludzka, na cały dzień i w ogóle to jest jakiś koszmar. Natomiast zupełnie inaczej miała się sprawa w piaskowcach Hejszowiny. Na początku lat 80. doszliśmy już do takiej wprawy, że ręczne wywiercenie otworu pod ringa zajmowało nam około godziny. No ale to był jednak piaskowiec i wydawało nam się, że nasz jurajski wapień jest nieskończenie wiele razy twardszy.

Pewnego zimowego dnia, bodajże 1984 roku, uzbrojeni w ręczne wiertła koronkowe i ringi wykonane z pręta zbrojeniowego stanęliśmy z Jackiem Zaczkowskim – „Jacą” pod Jarzębinką w Podlesicach. Ja zjeżdżałem Zacięciem Jarzębinki, a „Jaca” rzucił linę na Pajączki. Zaczęliśmy wykuwać otwory. Ku naszemu zdumieniu szło całkiem sprawnie i po przeszło godzinie ringi były umieszczone tam, gdzie miały być. Prysł zatem mit o wyjątkowej twardości skały. Wracając szczęśliwi do Ostańca czuliśmy, że jest to przełom i teraz wszystkie płytowe drogi na Jurze będzie można ubezpieczyć ringami. Zmotywowany zawodnik mógł wywiercić 3-4 otwory dziennie, co wydawało nam się wystarczającą asekuracją na większość ścian. Kierowano się wtenczas zasadą, tak obijać, aby nie dolecieć do ziemi. Pierwszy ring na 5 metrze, drugi na 9 i trzeci na 16. Dlatego na Lekcji tańca były 2 ringi oraz na przykład jeden ring wspólny na Zacięciu Jarzębinki i Płycie Szymandery. Patrząc na to dzisiaj to istny horror, ale takie były czasy.

Na zakończenie o motywacji. Kiedyś prowadziłem wywiad z Andrzejem Marciszem i powiedział „Bez motywacji nie ma nic”. Jak utrzymać ją przez tak długi czas?

Jest to trudny temat. Nie jest łatwo utrzymać motywację do wspinania na wysokim poziomie przez długi okres czasu. Wspinając się 20-30 lat mamy wiele momentów, w których mówimy sobie „dość” i odpuszczamy sportowe wspinanie. Kończymy szkołę czy studia i dopada nas tzw. proza życia. Pierwsza praca i założenie rodziny, to taki okres, gdy bardzo wiele osób przestaje się wspinać. Z tymi problemami każdy musi poradzić sobie sam, ale wydaje mi się, że dobra i wyrozumiała żona lub mąż w przypadku wspinającej się kobiety to podstawa.

Kolejnym kluczowym momentem w życiu wspinacza jest nieunikniona i często mocno demotywująca obniżka formy. Trenujemy coraz więcej, a wyniki są jakby słabsze. Czasami jest to jednak pozorne, bo to nie my wspinamy się gorzej, tylko inni wspinają się coraz lepiej. Jako przykład z własnego doświadczenia podam, że w okresie pierwszych wyjazdów do Ospu załapałem się na taki czas, że przejście Samsary czy innych 8a na Misji było odnotowywane w periodykach wspinaczkowych. Teraz, będąc w formie, robię Samsarę na dogrzewkę i nic, nie ma żadnych fanfar. Obecnie liczą się 9a i więcej. Świat idzie do przodu i trzeba przyjąć to do wiadomości.

Osp, Waldek: nigdy nie robiłem dłuższego przechwytu niż na drodze „Marioneta” (salewablock.pl).

Każdego z nas, wcześniej czy później, dopadnie obniżenie wydolności z powodu wieku. Wspinanie się systemem 2 na 1, czyli 2 dni wspinania i jeden dzień restu jest w pewnym wieku nie do utrzymania. Po sobie widzę, że wspinanie 1 na 1, a jeszcze lepiej 1 na 2 jest obecnie dla mnie o wiele lepsze. Widząc młode osoby, które robią 6 czy 7 wstawkę do trudnej drogi, mogę im tylko pozazdrościć, bo teraz mój dzień wspinaczkowy to rozgrzewka, czasami dogrzewka (np. powieszenie ekspresów), 2 dobre próby i do domu.

Wieje pesymizmem, a miało być o motywacji.

Właśnie, na to wszystko moją receptą są tzw. bliskie cele. Jak w styczniu powiedziałbym sobie, że na majówkę chcę mieć super formę, to prawdopodobnie dopiero z początkiem kwietnia zabrałbym się za siebie. A jak za tydzień jest kolejna edycja ligi boulderowej i innych tego typu zawodów to moja motywacja do treningu rośnie. Po drugie, staram się robić to co w danej chwili najbardziej mnie kręci. Jak już wcześniej powiedziałem, miałem okresy, kiedy mocno wkręciłem się w bouldery. Był taki okres, że bardzo mało wspinałem się na naszej Jurze, zwiedzając okoliczne ogródki skalne od słowackiego Visnovego po Rodellar.

Najnowszy cel, wyrównanie porachunków z drogą „Kobra” w Visnowym (fot. Wojciech Wojciechowski / FotoKultura.pl)

Co pewien czas wciąga mnie ekiperka i to niekoniecznie po ekstremalnych projektach. Staram się robić to, co w danej chwili sprawia mi największą satysfakcję. Osobnym problemem są kontuzje, ale nie czuję się zupełnie kompetentny w tym temacie.

Dzięki zatem i powodzenia!




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum