13 kwietnia 2017 09:24

“God, save the Queen!” – Mechanior o PŚ w Meiringen

Zawody w Meiringen nieudane dla naszych, udane dla Japończyków, nieledwie chwalebne dla Shauny Coxsey. Tak można podsumować ostatnie zawody PŚ. 

Żaden z polskich reprezentantów nie miał okazji nawet pomarzyć o półfinałowym awansie w Szwajcarii, a wynik Piotra Bunscha (jeden bonus przy czterech topach dających miejsce nad kreską) nie jest osobliwym kuriozum, a emblematem naszej postawy w Szwajcarii. Fajnie, że brawurowe topy Jodły (Kuby Jodłowskiego – przyp. red.) na czwórce i piątce pozwoliły chociaż na chwilę się uśmiechnąć, zaś występ Idy Kupś skutecznie przekonał, że jednak jest u nas jakieś szkolenie młodzieży, niemniej to za mało, by przyszła ochota na jakieś podsumowania.

Ida Kupś w Meiringen (fot. Yanne Golev)

***

Kilka lat temu Japończycy postanowili na poważnie podejść do tematu wspinania sportowego, a potem to zrobili. Efektem – trzech przedstawicieli Kraju Wiśni w męskim finale, co ciekawe – pod nieobecność Mistrza Świata, Tomoa Narasakiego (pechowo odpadł w eliminacjach; kuriozum – pokonał go skoczny problem, z którym Mechanior i Jodła elegancko się rozprawili). Nie było przeto zaskoczeniem, że pomimo wysiłków Aleksego Rubcowa (drugi) zawody wygrał Japończyk Kokoro Fujii, zaś dwóch jego kolegów zajęło miejsca trzecie i czwarte.

(fot. Eddie Fowke / thecircuitclimbing.com)

Stawka się wyrównuje…

Eliminacyjna porażka zwycięzcy z Paryża nie była jedyną niespodzianką. Stawka ciągle się wyrównuje, co sprawia, że łatwiej typować faworytów do zwycięstwa w zawodach, niż awansu do półfinału. Sean McColl, Jeremy Bonder, Jakob Schubert, Michael Piccolruaz, Daniel Woods, Tyler Landman, Rustam Gielmanow, Jorg Verhoeven… Niezła grupa! Marcin Wszołek w Meiringen pracował przy światowych boulderach po dwuletniej przerwie i srodze się zdziwił oczekiwanymi trudnościami. Inna sprawa, że ściana na której Szwajcarzy organizują Puchar nie jest wielka, przez co problemy mają “kompaktowy”, stricte sportowy charakter – na konkursie pianistycznym byłyby raczej etiudami niż sonatami, trudno się na nich “nawspinać”, nietrudno spierniczyć. Niech to tłumaczy ilość zaskoczeń.

Inauguracja Pucharu zazwyczaj związana jest z jakimiś nowościami, chociaż tym razem oczekiwania nie były wielkie – starczało niedawnych emocji około-olimpijskich. IFSC postarała się jednak o zaskoczenie, a zarazem emocjonalne pobudzenie przybyłych. Decyzja o wprowadzeniu opłat za dostęp do transmisji z zawodów spotkała się z powszechnym oburzeniem oraz zorganizowaną akcją odwetową w internecie. Wydarzenie przydało kolorytu zawodom, Sean McColl (przedstawiciel zawodników we władzach Federacji) przemawiał w strefie izolacji, zapachniało “pierwszą Solidarnością”. Potem wszyscy rozeszli się do swoich zajęć (na szczęście IFSC wycofała się z kontrowersyjnej decyzji – przyp. red.)

(fot. Eddie Fowke / thecircuitclimbing.com)

Kradziony czas… krok dalej od wspinania?

Inną nowością był debiut “udoskonalonej” formuły finału, w ramach której finalistom odebrano “kradziony czas”. Dla niewtajemniczonych: dotychczas w eliminacjach i półfinałach zawodnikom przysługiwało 5 minut na problem, przy czym koniec czasu oznaczał zakończenie wspinaczki (choćbyś, bracie!, właśnie dokładał do topu); zarazem, w finale czasu było mniej, bo minuty cztery, ale były to minuty “rozciągliwe” – próbę rozpoczętą w ostatniej sekundzie wolno było kontynuować do odpadnięcia tudzież skutku (topu).

Decyzja nie jest pozbawiona sensu. Finały dłużą się niemiłosiernie, a przecież dyscyplina wchodzi na rynek medialny. Alternatywą byłoby przycisnąć chwytowych, coby kręcili mniej kłopotliwe kłopoty – więcej topów, krótsze przerwy, zadowoleni dyrektorzy z Eurosportu. Niemniej krępowanie rąk artyście jest czynnością ryzykowną, zaś szacunki dotyczące “odczuwalnej trudności” finałowych problemów (to znaczy takiej, jakiej doświadcza zmęczony eliminacjami i półfinałem, nafaszerowany adrenaliną i czasem kontuzjowany finalista) już wiele razy okazały się chybionymi. Więc może lepiej uniknąć dłużyzny w ten sposób.

Z drugiej strony – “kradziony czas” miał niewątpliwy urok, zaś spotykane niekiedy udane rzuty na taśmę, jakie umożliwiał, zapadały w pamięć każdego kibica. Ponadto – pamiętam, że kiedyś finał rozgrywano wedle formuły właściwej pozostałym rundom i wówczas minut dawali pięć. Zmieniając formułę zabrali i minuty, teraz podnieśli rękę na “kradziony”… Trwożyć się należy, że za kolejnych lat dziesięć bouldering zacznie przypominać czasówki, a przecież już teraz zmagania wspinaczkowe coraz częściej stają się potyczką “na próby do bonusa”, nie zaś na to, który z nas, panowie i panie, więcej urobi! Aliści to ostatnie było, jest i będzie istotą wspinaczkowej rywalizacji. Słowem, zawody wykonały kolejny malutki krok oddalający je od wspinania.

(fot. Eddie Fowke / thecircuitclimbing.com)

Routesetterzy testują zawodników

Wspomniany charakter ściany wymagał od routesetterów (szefem ekipy był Laurent Laporte) pracy ostrożnej, albowiem unikając banału nietrudno sięgnąć ekstremy, gdy miejsca mało. Półfinały nie należały do najprostszych, skoro Dima Sharafutdinow musiał się zadowolić kompletem… bonusów, co wciąż dawało mu 14. miejsce; zarazem, wszystkie problemy znalazły pogromców. Sytuacja skłania do zastanowienia, czy pojęcie męskiej  czołówki ma jeszcze jakikolwiek sens, tak bardzo poziom się wyrównał, a styl problemów wysubtelnił. Żadne nazwisko nie daje już jakichkolwiek gwarancji.

Prawdę tę dobrze oddał finał, podkreślając zarazem charakter wspinania, jakie zaproponowali chwytowi w Szwajcarii – dającego liczne okazje do błędów, przepuszczającego nielicznych, ale za każdym razem innych zawodników, zwodniczego. Jedynym kłopotem, który nie znalazł pogromcy, był boulder pierwszy, zdaniem “naszego człowieka z wkrętarką” najprostszy (sic!). Na trzech pozostałych widzieliśmy… w sumie cztery topy: Kokoro Fuji i Akeksiej Rubcow na siłowej trójce, Keita Watabe w połogu (rzecz druga), a biedny Rei Sugimoto na nieco nudnym, ostatnim problemie. Biedny, bo ten niewątpliwy wyczyn dał mu tylko 4. miejsce. Bardzo równo; tak równo, że aż przypadkowo.

(fot. Eddie Fowke / thecircuitclimbing.com)

God, save the Queen!

Inaczej u kobiet. Tam przepaść między najlepszymi, a “resztą” jest widoczna, zaś gwiazda świeci. Finałowy popis Shauny Coxsey de facto zakończył się na trzecim problemie, którym Brytyjka zapewniła sobie zwycięstwo. Na ostatni, połogi, wyszła spokojna, może zanadto rozluźniona, może właśnie spięta faktem, że połóg w półfinale jej nie poszedł, więc dłuższą niż dotychczas chwilę cieszyła oko publiczności swoją osobą. Czy trzeba dodawać, że – podobnie jak na problemie pierwszym – była jedyną, która przyłożyła ręce do topowego chwytu? “God, save the Queen!”, doprawdy.

Shauna Coxsey (fot. Eddie Fowke)

No, i co? Tydzień po Świętach Chiny, tydzień po Chinach – Chiny drugie. W Chongqing będą od nas Ekwińska, Jodłowski i Mecherzyński-Wiktor, a także… Marcin Wszołek; ten ostatni jedzie rzecz jasna kręcić. Nieoczekiwanie, Marcin zamierzenia miał inne, lecz że skład chwytowych przetrzebiły choroby, dostał telefon z centrali i cześć! W Nanjing zaś, już zgodnie z planami sprzed sezonu, słychać będzie wkrętarkę Tomasza Oleksego. Polskim chwytowym życzmy przyjemnej pracy, zaś pożal-się-Boże-zawodnikom jakiegoś przełamania. Tyle.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

Pełne wyniki z PŚ w Meiringen 2017 na stronie IFSC.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum