17 stycznia 2017 08:17

Thomas Huber o 2. przejściu słynnej „Metanoi” Jeffa Lowe’a na Eigerze

Wycena 7 A4 M6 brzmi dość ambitnie. Szczególnie jeśli mówimy o 1800 metrach północnej ściany Eigeru. Za tymi liczbami kryje się tajemnicza nazwa: Metanoia. Jest to greckie słowo, które oznacza fundamentalną zmianę sposobu myślenia – nową wizję świata. Ta droga stanowi obietnicę pełnej wyzwań przygody. Drugiego przejścia Metanoi dokonał zespół Thomas Huber, Roger Schäli oraz Stephan Siegrist (patrz Słynna Metanoia powtórzona).


Jeff Lowe, niezwykle utalentowany alpinista amerykański, pokonał ośnieżoną, północną ścianę Eigeru samotnie w lutym 1991 roku. Jego celem była niepokonana wcześniej direttissima prowadząca wprost na szczyt. Życie Jeffa było pełne turbulencji – przeżywał akurat trudny okres w swoim życiu osobistym, a jego sytuacja finansowa sięgnęła dna. Niektórzy z jego przyjaciół uważali, że ten projekt będzie aktem samobójstwa.

Północna ściana Eigeru z zaznaczoną linią „Metanoia” (fot. Jon Krakauer / Alpinist.com)

Jednak bez względu na to jak trudna była jego sytuacja życiowa, w stromym, oblodzonym świecie północnej ściany Eigeru działał z niezawodnością maszyny. Odważnie stawiał czoła burzom, pokonywał pokryte śniegiem płyty skalne oraz po mistrzowsku rozwiązywał techniczne pasaże o trudnościach sięgających A4, często bez możliwości założenia przyzwoitej asekuracji.

To była „wspinaczka na krawędzi”, jak my wspinacze lubimy określać tego typu przygody. Jeff znajdował się w oderwanej rzeczywistości, z dala od zwykłego świata. Tutaj przy życiu trzymają wspinacza tylko instynkt i intuicja. Jego miłość do córki stanowiła jedyne połączenie z „normalną” rzeczywistością.

Jeff osiągnął wierzchołek po 9 dniach. Jego przyjaciele przetransportowali go z powrotem „do świata” helikopterem, a chwilę później kolejna burza zaatakowała Eiger. Te dziewięć dni w próżni Lowe nazwał „Metanoją”. Jego życie nabrało nowej perspektywy. Od tamtej pory podchodził do wyzwań z nowym nastawieniem – chciał ciężko pracować nad sobą, poszukując wyrafinowania i wrażliwości, a równocześnie chciał czerpać z życia przyjemność.

Jego historia zainspirowała mnie i zaciekawiła. Nie istnieją dokładne opisy tej drogi. Nikt nie zna dokładnej linii, ani jej prawdziwych trudności. Wiele razy atakowano tę linię, jednak nikomu nie udało się jej powtórzyć. A do tego ta tajemnicza nazwa. Brzmi niczym brama do osiągnięcia samoświadomości! Szwajcarski alpinista Stephan Siegrist, który był na Eigerze ponad 30 razy, od razu zainteresował się tą historią. Namówił do dołączenia do zespołu innego szwajcarskiego wspinacza – Rogera Schaeliego, który pokonał sąsiednią Japońską Direttissimę dwa razy. Jeff udzielił mi kilku cennych porad o przebiegu drogi. A zatem mogliśmy rozpocząć przygodę z przejściem Metanoi!

***

Pierwsza próba

Kiedy przyjechałem do Szwajcarii na tydzień przed świętami, powitała mnie idealna pogoda. Pomyślałem sobie: „Teraz lub nigdy”!

Wspinamy się Pierwszym Filarem przy świetle czołówek i trawersujemy Trudną Rysą w lewo – są to pierwsze trudności Drogi klasycznej – i tak docieramy do miejsca, gdzie 80 lat wcześniej zginął alpinista Toni Kurz. Świadomość tej tragedii wywołuje druzgocące odczucia. Toni wisiał na linie kilka metrów od ratowników, gdy wymówił swoje ostatnie słowa: „Już dłużej nie dam rady”.

Północna ściana Eigeru z zaznaczonym przybliżonym miejscem biwaku zespołu Huber-Schali-Siegrist (fot. Archive Metanoia)

Zaczyna świtać, wszędzie panuje cisza, póki co idzie nam dobrze. Wspinam się dalej w lewo do punktu startowego Metanoi – myślę o domu. Steff przygotowuje się do prowadzenia. Jest zimno, bez wiatru, idealna pogoda! Roger asekuruje, a Steff posuwa się do góry na pierwszym wyciągu biegnącym w doskonałej skale. Stara, powiązana poręczówka ułatwia nam pokonanie krótkiego fragmentu drogi. Posuwamy się do góry szybciej niż planowaliśmy, ale mamy wrażenie, że poręczówka zabiła ducha przygody. Odcinamy nożem tę linę najwyżej jak się daje. Przechodzimy Trawers Hinterstoissera. Roger zmaga się z birdbeakami, skyhookami i pyłówkami przez następne 35 metrów i 2 godziny. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, jak ciężka to musiała być walka dla Jeffa!

Dni są krótkie, więc dochodzimy do końca Drugiego Pola Lodowego o zachodzie słońca. Zakładamy biwak po godzinie kucia lodu i nie możemy się już doczekać, kiedy zjemy gorącą zupę. Roger i Steff, którzy spędzili niezliczone godziny biwakując w tej ścianie, opowiadają dowcipy, śmieją się i czują się całkiem komfortowo. Jednak dla mnie sytuacja jest stresująca. W końcu znajdujemy się w ścianie wszystkich ścian – jesteśmy na Eigerze!

***

Byłem już tutaj zimą z moim bratem Alexandrem i przyjaciółmi z Berchtesgaden dokładnie 20 lat temu. Przejście klasycznej drogi zespołu Heckmair-Vörg-Kasparek-Harrer zajęło nam wtedy 3 dni w ekstremalnym mrozie. Tym razem warunki są o wiele lepsze, prawie idealne. Jednak tym razem atakujemy jedną z najtrudniejszych dróg na Eigerze – direttissimę, Metanoia. Ledwie jestem w stanie rozróżnić w mroku zarysy piętrzących się nad nami formacji skalnych. Wyglądają przerażająco, trudno i szaleńczo. Próbuję od czasu do czasu śmiać się z żartów kolegów, jednak za bardzo pochłania mnie historia Jeffa. Nasze śpiwory pomagają nam znieść warunki biwakowe. Mamy powiedzenie: „Dobry wspinacz nie narzeka”. Jednak żaden z nas nie jest w stanie zasnąć. Metanoia chodzi nam po głowie, prześladuje nas w snach. Może dowcipy opowiadane wieczorem były formą radzenia sobie ze stresem, biorąc pod uwagę, co czekało nas następnego dnia.

Stephan Siegrist asekurujący Rogera Schäli poniżej Drugiego Pola Lodowego (fot. Archive Metanoia)

Opuszczamy przytulne ciepło śpiworów o 5 nad ranem i zanurzamy się w mróz nocy. Nasza kuchenka syczy topiąc śnieg. Pijemy gorącą kawę i posilamy się batonem muesli, o 5:30 jesteśmy gotowi ruszyć dalej. Zygzakiem pokonujemy mikstowy teren oraz małe pola lodu i docieramy do pierwszego, dużego odcinka skalnego. Wpinam do uprzęży podwójny zestaw friendów, kości, haków i jedynek. Jestem gotów zmierzyć się z drogą Metanoia!

Cztery wyciągi zajłmują mi cztery godziny, a ściana oferuje nam wszystko, co we wspinaniu dostępne – odcinki, na których nie można odpaść (a przynajmniej nie można odpaść bez bolesnych konsekwencji), trawersy po linach, techniczne pasaże, duże runouty w kruchej skale z marną asekuracją oraz skomplikowane stanowiska na wątpliwej jakości skale.

Teren powyżej zaczyna się lekko kłaść. Cieszę się, że wszystko poszło dobrze. Równocześnie jestem całkowicie wykończony psychicznie. Steff szybko przejmuje prowadzenie. Dobrze byłoby dotrzeć do środkowej półki, gdzie najłatwiej jest znaleźć miejsce na biwak. Dokładnie w tej chwili zdajemy sobie sprawę z naszego potencjału. Nasz zespół funkcjonuje perfekcyjnie – idealnie się uzupełniamy. Doświadczenie Steffa i Rogera ze wspinaczek na Eigerze stanowi doskonały fundament. Mamy to, czego brakowało Jeffowi. On był sam, nie wspinał się wcześniej w tej ścianie, mógł polegać tylko na sobie. Po każdym trudnym pasażu staram się sobie wyobrazić, jak czułbym się w jego sytuacji. Oglądam jego walkę oczyma wyobraźni niczym film. To czego dokonał, jest czystym szaleństwem.

Steff dociera po stromym lodzie i kruchej, czarnej skale aż do Zentralband [systemu półek w headwallu – przyp. red.], w chwili gdy świecą nad nami gwiazdy. Dni są tak krótkie, cholernie krótkie! Jest dopiero 17:00, a już robi się zupełnie ciemno. Centralna półka nie zasługuje na swoją nazwę. Jest mała, pochyła i brakuje na niej miejsca na biwak dla nas trzech. Roger trawersuje 70 metrów w lewo do nyży skalnej, która okazuje się w końcu dobrym miejscem na założenie biwaku. Kiedy dołączamy do niego, jest 19:00 i zaczyna padać śnieg.

Dobrze jest znaleźć się w tym miejscu – co za spektakularny biwak! Potężne przewieszenie chroni nas od obrywów skalnych i pyłówek, a ściana poniżej gwałtownie się urywa. To prawdziwa oaza w dzikim świecie Eigeru – nasze orle gniazdo. Jemy posiłek, ale tym razem żarty jakoś się nie pojawiają. Pytamy Charly’ego Gabla o prognozę pogody, a on zapowiada burzowe warunki. Śnieg nie jest dla nas problemem – opad ma ustąpić w ciągu nocy. Jednak od południa ma wiać. Oznacza to fen – alpejską burzą z wiatrami dochodzącymi do 60-70 km/godz. Steff mówi, że nie będziemy mieli szans. Pyłówki wokół szczytu zupełnie uniemożliwią wspinanie, a jeszcze gorsze będą kamienie strącane przez wiatr. Kulimy się w śpiworach z marnych nastrojach.

Nagle robi się jasno jak w dzień! To nie sen. Obok nas w tumanach śniegu przelatuje helikopter i oświetla nasz biwak światłem swoich szperaczy. Dajemy znak, że wszystko jest w porządku. To nie my byliśmy celem ich nocnych poszukiwań. Helikopter odlatuje do Rys Wyjściowych. Przez następną godzinę obserwujemy akcję ratunkową, podczas której dwóch alpinistów zostało podjętych na linie z Pająka. W nocy, podczas opadów śniegu. Szaleństwo! Jest już prawie północ, połowa nocy minęła. W końcu zapada cisza, a śnieg przywołuje bożonarodzeniową atmosferę.

Zanim nadszedł poranek wiele się zmienia w północnej ścianie. Piętrzący się nad nami czarny, przerażający bastion staje się biały od śniegu. Jest wietrznie, otaczają nas chmury, czujemy się bardzo nieswojo. Innymi słowy – zrobiła się zima. To nie jest dobry dzień na Eiger. Jedyna rozsądna decyzja to ogłosić odwrót. Zaczynamy zjeżdżać z finezyjnych, chwilami mocno wątpliwych stanowisk. Nieustannie towarzyszą nam pyłówki i małe lawiny. Pokonujemy Trawers Hinterstoissera, a potem Trudną Rysę. W końcu, po 8 godzinach, docieramy do tunelu kolejki Stollenloch. Jesteśmy bezpieczni i jedyną rzeczą, o której myślimy są święta w domu. Tego dnia prędkość wiatru w okolicach szczytu osiągała 180 km/godz.

Druga próba

Pogoda dała nam kolejną szansę tuż po Wigilii – 27 grudnia. Jednak Metanoia znów nas nie puściła. Znów dotarliśmy pod miejsce wypadku Toniego Kurza.

Zawieszamy poręczówki na pierwszych wyciągach i planujemy uderzenie na następny dzień. Nasza nowa strategia polega na pokonaniu ściany z tylko jednym biwakiem, dzięki założeniu poręczówek. Dzisiaj prowadzi Roger. To misterna robota przy wykorzystaniu jedynek i haków na niepewnych, mikstowych odcinkach. Wspinaczka zajmuje nam więc czasu, niż się spodziewaliśmy, gdyż w wielu miejscach musimy ciąć liny poręczowe. Jest zimno, ale udaje nam się osiągnąć dokładnie to, co zaplanowaliśmy.

Burza uderza ponownie 28 grudnia. Wspinamy się kolejny raz po początkowym filarze, a ze wszystkich stron atakują nas pyłówki. Dalsza wspinaczka nie ma sensu. Wycofujemy się do Stollenloch. Dwie godziny później siedzimy już przy piwie i szwajcarskich ciasteczkach z haszem. Tego dnia nie było szansy. Jednak jeśli chcemy spędzić Sylwestra z naszymi rodzinami, od tej pory wszystko musi iść idealnie.

Atak zakończony sukcesem

29 grudnia wiatr ucichł, a Charly dał nam zielone światło na następne dni.

Idziemy skrótem i wchodzimy w ścianę wprost z tunelu Stollenloch. Trawersujemy pola śnieżne po naszych poręczówkach. Dwie godziny później znów działałamy jako zespół wspinaczkowy. Naszym celem jest dotarcie do Zentralband i naszego biwaku w „orlim gnieździe”. Każdy z nas prowadzi te same wyciągi co tydzień wcześniej. Działamy szybko, a duch w zespole dopisuje. Docieramy do centralnej półki o 16:00.

Steff zakłada poręczówkę na następnym wyciągu, podczas gdy ja trawersuję 70 metrów do naszego biwaku. Ten eksponowany trawers nazywamy Trawersem Orła. Po raz kolejny gwiazdy zaczynają błyskać na niebie. Poniżej mienią się światła Grindelwaldu. Wiele osób na dole przygotowuje się do Sylwestra, siedzi w towarzystwie przyjaciół, omawiając miniony rok przy piwie. My leżymy w naszych śpiworach w całkiem innej rzeczywistości – w świecie Metanoi.

Thomas Huber na pierwszym skalnym wyciągu powyżej Drugiego Pola Lodowego (fot. Archive Metanoia)

Następnego dnia, 30 grudnia, Steff zaczyna prowadzić i udaje mu się odnaleźć linię Jeffa prowadzącą przez kruche rysy i zacięcia. Przejmuję prowadzenie na Trawersie Orła. Potem Roger ponownie idzie przodem na kolejne dwa wyciągi. Płyta z większymi runoutami, a następnie przewieszony komin. Jeff opisał to miejsce jako najfajniejszy wyciąg na drodze. Jednak ja rozumiem „fajność” trochę inaczej. Tutaj wszystko jest kruche i niepewne. To poważne i ekstremalne wspinanie.

Roger prowadzi pełen 60-metrowy wyciąg do grotki, znajdującej się poniżej Muchy – małego pola lodowego dokładnie nad Białym Pająkiem. Jeff spędził w tej pochylonej w dół niecce kolejne dwie noce. My spędzamy tu tylko kilka minut. Jest druga i wciąż mamy szansę na zdobycie szczytu tego dnia. Przechodzimy przez niewielkie pole lodowe Muchy i docieramy do Rys Wyjściowych.

Jeszcze jeden trudny i kruchy wyciąg doprowadza nas do Japońskiej Direttissimy. Roger doskonale zna tę drogę. Tego dnia to Roger najwięcej dowcipkuje. Szybko posuwa się do przodu, wspina się po ostatnim polu lodowym wzdłuż starych poręczówek i ringów. To jest miejsce, gdzie Jeff zostawił swój plecak. W 2011 r. odnalazł go Josh Wharton podczas kręcenia dokumentu pt. „Metanoia”. Ostatnie 20 metrów pokonujemy w półmroku. Wtedy zauważamy ostatni ślad Jeffa – stary hak bong z niebieskim grawerunkiem. Z tego miejsca Jeff wyszedł na szczyt na żywca po 9 dniach spędzonych w ścianie – powrócił do życia.

Zespół na szczycie, od lewej: Thomas Huber, Roger Schäli, Stephan Siegrist (fot. Archive Metanoia)

***

Mroźna przygoda na tej szalonej drodze, biegnącej przez północną ścianę Eigeru, była już za nami! Słońce, które chwilę wcześniej skryło się za horyzontem, pozostawiło na niebie surrealistyczne kolory. Tego dnia zrozumieliśmy, dlaczego droga nosi nazwę Metanoia.

Dzięki Metanoi Jeff udowodnił, że za pomocą serca da się osiągnąć to co niemożliwe. Tym przejściem ustanowił nowe standardy w alpinizmie. Metanoia – która stanowi nową perspektywę patrzenia na świat – pomogła Jeffowi podejść do jego zmagań z ciężką chorobą z pogodą, odwagą i miłością. Ta postawa inspiruje mnie w moim życiu. Steff, Roger i ja jesteśmy bardzo wdzięczni losowi, że pozwolił nam żyć tą drogą przez 5 dni.

Thomas Huber
tłum. Yankes

Szczegóły
Metanoia (7 M6 A4 VII, 1800 m)
Eiger, północna ściana, Szwajcaria

1. przejście, 19 lutego – 4 marca 1991, 9 dni trwała decydująca wspinaczka: Jeff Lowe (USA), solo – relacja Davida Robertsa o przejściu Lowe’a w American Alpine Journal 1992

2. przejście, 29-30 grudnia 2016: Thomas Huber (Niemcy), Stephan Siegrist (Szwajcaria), Roger Schäli (Szwajcaria),
zespół wbił jednego spita 8 mm na stanowisku, oraz wykorzystał spita 10 mm (prawdopodobnie pozostawionego przez ekipę filmową „Metanoia”, kręcącą dokument w 2013 roku)

Więcej informacji o Metanoi, Jeffie Lowe oraz zespole znajdziecie na poniższych stronach:

***

Więcej o Eigerze możecie przeczytać w obszernej monografii Mariusza Wilanowskiego:




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Jedynki, beaki i inee takie. [3]
    Już myślałem, iż Huberowi jedynek używają, a to tylko tłumaczenie…

    17-01-2017
    kali