26 października 2016 09:46

Zawsze marzyłem o tym, co odkrywcze, pionierskie – rozmawiamy z Krzysztofem Starnawskim

Zapraszamy na rozmowę z Krzysztofem Starnawskim (ur. 1968). Krzysztof jest znakomitym nurkiem (mówią o nim nawet „legendarny nurek”), jedynym Polakiem i jednym z kilkunastu ludzi na świecie, którzy nurkują na ekstremalnych głębokościach, do niego należy odkrycie najgłębszej zalanej jaskini na świecie – Hranická Propast – znajdującej się na obrzeżach czeskiego miasta Hranice. Jest także instruktorem żeglarstwa, narciarstwa, wspinaczki, taternictwa jaskiniowego i nurkowania, ratownikiem TOPR, podróżnikiem, wyróżnionym Kolosem w 1999 roku.

Krzysztof Starnawski w Morskim Oku, 2015 (fot. arch. K. Starnawski)

Krzysztof Starnawski w Morskim Oku, 2015 (fot. arch. K. Starnawski)

Krzysztof Starnawski o Hranickiej Propasti:

To jest niesamowite! Robot osiągnął głębokość 404 metrów. Poniżej znajduje się pochyły korytarz zawalony pniami drzew i kamieniami, opadający w głąb! Jako pierwsi ludzie na świecie nie tylko spoglądaliśmy w głąb najgłębszej jaskini świata, ale patrzyliśmy też w przeszłość(…)

Oglądając obraz zarejestrowany przez cztery kamery zainstalowane na urządzeniu, czuliśmy się jak pierwsi ludzie na Księżycu albo jak zdobywcy dziewiczego szczytu. To przeżycie warte jest wszelkich trudów i poświęceń(…)

***

Ilona Łęcka: 26 października tego roku mija dokładnie 20 lat, odkąd otrzymałeś nominację na ratownika TOPR. Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z górami?

Krzysztof Starnawski: Podobno zostałem poczęty w Bieszczadach, więc od samego początku góry były mi pisane :-). Moja mama pochodzi z Muszyny i choć mieszkała wraz z ojcem pod Warszawą, to całe dzieciństwo spędzałem w górach. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest wyprawa na Rysy. Miałem pięć, może sześć lat. Ponieważ nie dawałem sobie rady, ojciec zostawił mnie nad Czarnym Stawem i kazał czekać, a sam poszedł na szczyt ze starszym ode mnie o półtora roku bratem. Od najmłodszych lat spędzałem ferie zimowe na obozach narciarskich w Zakopanem. Jako nastolatek ukończyłem kurs skałkowy, organizowany przez Uniwersytecki Klub Alpinistyczny w Warszawie. Każdy weekend spędzałem w górach, wędrując samotnie lub wspinając się, jeśli udało mi się znaleźć partnera. Wspinałem się także w skałkach. Dobrze radziłem sobie ze sprzętem i organizacją, ale w wymiarze sportowym nigdy nie wyszedłem poza poziom VI.1.

Góry i nurkowanie - świat Krzysztofa Starnawskiego (fot. Krzysztof Starnawski)

Góry i nurkowanie – świat Krzysztofa Starnawskiego (fot. Krzysztof Starnawski)

Być może stałoby się inaczej, gdybyś skoncentrował się na wspinaniu.  Tymczasem odkryłeś w sobie zamiłowanie do speleologii…

Dwa lata po kursie wspinaczkowym ukończyłem kurs speleo. Otworzył się przede mną zupełnie inny świat, nowe możliwości. Kurtyka, Marcisz czy Korczak bardzo wysoko wywindowali poziom wspinania sportowego, a w górach wysokich brylowali nasi himalaiści. Zresztą, Everest i tak był już dawno zdobyty, a ja marzyłem o tym, co odkrywcze, pionierskie. Speleologia stwarzała ku temu pewne możliwości.

Szybko okazało się jednak, że i grotołazi napotykają na ograniczenia w postaci zalanych jaskiń.

Eksploracja zalanych jaskiń wymagała specjalistycznego sprzętu i umiejętności nurkowych. Ludzi, którzy je posiadali, można było w latach 80. policzyć na palcach jednej ręki. Z zadowoleniem odkryłem, że nawet w Tatrach, które uważałem niemal za swoje „podwórko”, są jeszcze miejsca niezbadane. Postanowiłem nauczyć się nurkowania jaskiniowego. Pomogło mi to potem zostać ratownikiem TOPR. Jako osoba spoza środowiska zakopiańskiego musiałem wykazać się szczególnymi umiejętnościami – nurkowanie jaskiniowe stanowiło swoistą kartę przetargową.

Praca w TOPR (fot. Krzysztof Starnawski)

Jako ratownik TOPR (fot. Krzysztof Starnawski)

Ale po raz pierwszy zetknąłeś się z ratownikami jako pacjent…

Pod koniec lat 80. kupiłem paralotnię. Odtąd poza wspinaniem, nartami i jaskiniami miałem jeszcze jedną możliwość podziwiania Tatr – z lotu ptaka. W tamtych czasach bardzo mało osób latało nad Tatrami. Paralotniarstwo to wspaniały sport, dający poczucie wolności, ale bywa też ryzykowny. Pewnego dnia miałem wypadek podczas trudnego lądowania na polanie w pobliżu dolnej stacji wyciągu w Kotle Goryczkowym. Wiedziałem, że moja noga jest w fatalnym stanie. Nie miałem możliwości wezwania pomocy ani nie widziałem nikogo, kto mógłby mi jej udzielić, dlatego zacząłem czołgać się w dół. Dopiero na Kalatówkach natknąłem się na grupkę turystów, którzy po długich naleganiach wezwali pomoc.

Po długich naleganiach?

Tak. Trafiłem na  jakiś nawiedzonych bioenergoterapeutów, którzy próbowali poskładać moje połamane kości za pomocą bioprądów. Dopiero, kiedy przemówiłem im do rozsądku używając paru niecenzuralnych słów, podreptali w stronę schroniska i zawiadomili ratowników. Tak poznałem mojego pierwszego kolegę z TOPR, Jaśka Stawowego.

Co jakiś czas w mediach ukazują się kuriozalne opowieści o ludziach traktujących śmigłowiec czy pojazdy TOPR jak bezpłatny transport. Nie cisną Ci się wówczas na usta mocne słowa?

Staram się zawsze pamiętać o tym, że jestem w pogotowiu z własnej, nieprzymuszonej woli. Poza tym nigdy nie wiadomo, jaki jest powód wzywania pomocy. Zawsze zakładam, że jest zasadny. Staram się wykonywać swoją pracę jak najlepiej i nie oceniać zachowania poszkodowanego. Może się zdarzyć nieuzasadnione wezwanie, ale raczej rzadko.

Praca w TOPR (fot. Krzysztof Starnawski)

Praca w TOPR (fot. Krzysztof Starnawski)

 

Głębokie nurkowanie jaskiniowe jest w pewnym sensie odwrotnością alpinizmu: w górach wysokich konieczna jest aklimatyzacja, pod wodą dekompresja. Oba rodzaje działalności wymagają dobrego przygotowania, predyspozycji, racjonalnego myślenia.

Można to tak ująć. Oczywiście aklimatyzacja następuje przed atakiem szczytowym, a dekompresja po zanurzeniu, ale tu i tu obowiązują pewne stałe zasady. No i rzeczywiście trzeba myśleć racjonalnie, wszystko zaplanować, działać sprawnie w warunkach stresu.

Z przebywaniem wysoko w górach wiążą się zagrażające życiu choroby  wysokogórskie (jak wysokościowy obrzęk płuc czy mózgu), zaś głęboko pod wodą nurek narażony jest na HPNS (zespół neurologiczny wysokich ciśnień), a przy zbyt szybkim wynurzaniu na chorobę dekompresyjną.

Z zapadalnością na HPNS jest trochę tak, jak z chorobą wysokogórską – jedni są na nią bardzo odporni, inni mają objawy chorobowe już na stosunkowo niedużych wysokościach.  Zarówno jedno, jak i drugie dopadnie w końcu każdego, kto pozostanie powyżej 7 tys. metrów wysokości  czy poniżej 200 metrów głębokości. To tylko kwestia czasu.

Jak udaje Ci się oszukać ten czas?

Po pierwsze: sporo nurkuję głęboko, więc myślę, że mój organizm się już przyzwyczaił do dużych głębokości. Po drugie: sam dobieram adekwatne dla mojego organizmu anestetyki, które zmniejszają objawy HPNS, a po trzecie: myślę, że mam pewne predyspozycje, które nie wiedzieć skąd się wzięły ;)

Alpiniści przed atakiem szczytowym osiągają pewną wysokość, po czym schodzą niżej. Dzięki temu organizm adaptuje się do środowiska. Ty odbywasz mozolną dekompresję po nurkowaniu.

Dekompresja przebiega inaczej, bo też o co innego w niej chodzi. Człowiek nie może przyzwyczaić się do życia pod wodą. Nurek oddycha mieszaniną gazów, które muszą być dostarczane pod takim ciśnieniem, jakie panuje na danej głębokości. To sprawia, że do organizmu wnikają ogromne ilości gazu obojętnego (azotu i helu). W miarę wynurzania się ciśnienie spada i musimy dać naszemu organizmowi dość czasu, by te nadmiary gazu poprzez pęcherzyki płucne wydostały się z naszego organizmu. Jeśli nie zrobimy tego w odpowiednim tempie, tylko się szybko wynurzymy na powierzchnię, to nasza krew będzie wyglądać jak wzburzona coca cola po szybkim otwarciu korka. Żaden organizm tego nie wytrzyma.

Co robisz podczas dekompresji?

Do niedawna po prostu się nudziłem. Na szczęście odkryłem sposób na czytanie pod wodą  i nudy się skończyły :-) A jak jest bardzo zimno, to na 10 metrach mam zawsze rozstawiony habitat, który instaluję wcześniej. Siedząc wewnątrz, mogę zdjąć maskę z twarzy, zjeść coś, napić się, a nawet uciąć sobie drzemkę. Oddycham przez ten czas czystym tlenem, żeby przyspieszyć dekompresję.

W jaki sposób czyta się pod wodą?

Skanuję artykuł albo książkę, drukuję i wkładam kartki w folię, taką na dokumenty.

Kartki nie zamokną?

Czasem zamokną, ale ważne, żeby się nie rozpłynęły w wodzie.

Etyka alpinisty stawia na pierwszym miejscu osobę partnera, z którym wiążemy się liną. 

Moje przekonania ukształtowała książka Kurta Diembergera Góry i partnerzy. Jestem wychowany na idei partnera, z którym wiążesz się na dobre i złe. Ale wychowanie to jedno, a życie to drugie. Nie chciałbym się przekonać w sytuacji krytycznej, że moje ideały upadają, a instynkt przetrwania zmusza mnie do porzucenia partnera. Dlatego nurkuję sam i wtedy wiem, że nie stanę przed wyborem, w którym mógłbym się nie sprawdzić.

 

Matka Vrelo, Macedonia (fot. Krzysztof Starnawski)

Matka Vrelo, Macedonia (fot. Krzysztof Starnawski)

Jesteś obecnie jedynym Polakiem i jednym z kilkunastu ludzi na świecie, którzy nurkują na ekstremalnych głębokościach. Niektórzy mówią wręcz o Tobie: legendarny nurek.

Z tą legendą to przesada, przecież jeszcze żyję :-). Nurkuję samotnie nie tylko z tego powodu, o którym już wspomniałem. Na dużych głębokościach w pojedynkę jest bezpieczniej. Pomoc partnerowi jest tam bardzo trudna a niekiedy niemożliwa. W związku z tym, jeśli jeden z ekipy ma zagrażające życiu kłopoty, to próba udzielenia mu pomocy przez partnerów często kończy się śmiercią całego zespołu. Kiedy jestem sam, to odpowiadam tylko za siebie, nie muszę martwić się o partnerów. Mogę w pełni skupić się na zadaniu, jakie mam do wykonania.

W górach istnieją zagrożenia obiektywne: lawiny, nagłe załamanie pogody, szczeliny lodowcowe, wypadki związane z niewłaściwą obsługą czy utratą sprzętu.

Jestem ratownikiem górskim, więc kwestie, o których wspomniałaś (poza szczelinami lodowcowymi) nie są mi obce. Nawet w stosunkowo niewysokich górach, jak Tatry, pogoda jest bardzo zmienna i często jest tak, że ratownicy ruszają na akcję ratunkową z powodu nagłego pogorszenia warunków. Na siedmiu czy ośmiu tysiącach metrów natura jest jeszcze bardziej surowa i załamanie pogody bywa zabójcze.

A w zalanych jaskiniach?

W jaskiniach zdarzają się zmienne prądy, pogarszająca się widoczność, niestabilne zawaliska, czasem zaciski, w których można utknąć na dobre… Co więcej, awaria sprzętu może być tragiczna w skutkach – da się przetrwać noc na 8000 tysiącach metrów, ale nie da się wytrzymać więcej niż parę minut bez oddychania.

Nie można pominąć kwestii wyziębienia organizmu – w górach zagrożeniem jest pogoda, zaś w głębinach długotrwałe przebywanie w zimnej wodzie. 

Z wychłodzeniem radzimy sobie używając elektrycznych podgrzewaczy. Z początku konstruowałem sobie domowym sposobem „elektryczną kamizelkę” wplatając w stary, siatkowy podkoszulek mojego ojca drut elektryczny. Zdarzało się wtedy, że prąd mnie popieścił :-), Potem używałem kocy elektrycznych. Obecnie technika poszła do przodu i już nie muszę kombinować. Mam do dyspozycji skuteczne i bezpieczne ogrzewacze elektryczne. Ostatnio Simone Moro wspomniał podczas festiwalu górskiego w Zakopanem, że takich samych ogrzewaczy używał w trakcie pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat.

Czy nurkowanie jaskiniowe dostarcza jakichś przeżyć estetycznych?

Oczywiście! Niektóre jaskinie charakteryzują się wspaniałą widocznością. W czystej wodzie może ona sięgać kilkudziesięciu metrów. W jaskiniach Meksyku są stalaktyty i stalagmity, powstałe w okresie, kiedy jaskinia nie była jeszcze zalana. Używamy mocnego oświetlenia, które pozwala wydobyć z ciemności jaskiń ich prawdziwe piękno. Ale dopiero eksploracja, czyli wpłynięcie w nigdy wcześniej nieznane części jaskini daje naprawdę niesamowite wrażenia.

Tux Kupaxa, Meksyk (fot. Krzysztof Starnawski)

Tux Kupaxa, Meksyk (fot. Krzysztof Starnawski)

Obecnie masz na swoim koncie kilka imponujących rekordów: najgłębsze nurkowanie z użyciem rebreathera (283 metry w Morzu Czerwonym, w pobliżu Dahabu), najgłębsze nurkowanie w jaskini, też z użyciem CCR (278 metrów w jaskini Viroit w Albanii), którego dokonałeś w lipcu tego roku. Nie korci Cię, by bić dalsze rekordy?

Szczerze mówiąc, niespecjalnie. Rekordy biłem trochę mimochodem, nie są one dla mnie celem same w sobie. Bardziej zależy mi na eksploracji, odkrywaniu tego, co nieznane.

Viroit, Albania (fot. arch. K. Stranawski)

Viroit, Albania (fot. arch. Krzysztof Stranawski)

Takie miejsce kryło się przed Tobą pół godziny drogi od polskiej granicy, na obrzeżach czeskiego miasta Hranice. Znajduje się tam jaskinia, którą niestrudzenie eksplorowałeś przed 20 lat… 

Owszem, ale przez te lata angażowałem się też w wiele innych działań: szkoliłem nurków w Meksyku, pracowałem jako ratownik, podróżowałem po świecie, no i przede wszystkim eksplorowałem inne jaskinie, nie tak głębokie. Muszę przyznać, że Hranicka Propast stanowiła oś moich działań. Pierwszy raz trafiłem tam w 1997 roku. Nurkowałem wtedy na obiegu otwartym. Oznaczało to dla mnie ogromne zużycie gazu, konieczność dostarczenia pod wodę wielu butli z mieszaniną oddechową, a potem ciągłej wymiany na nowe. W 2000 roku osiągnąłem w tej jaskini rekordową w tym czasie głębokość 181 m.

W 2008 roku postanowiłem zaryzykować i przestawić się na rebreather. Jest to system, w którym gazy oddechowe krążą w obiegu zamkniętym. Do płuc dostarcza się mieszaninę tlenu i gazów obojętnych, a wydychany dwutlenek węgla jest neutralizowany za pomocą specjalnych pochłaniaczy. Dzięki temu system jest cichy, bardzo wydajny i nie emituje bąbli. Po dwóch latach używania tego sprzętu skonstruowałem własny rebreather ze zdublowanym obiegiem. Wówczas mogłem już nurkować naprawdę głęboko. Rok 2012 niemal w całości poświęciłem Hranickiej Propasti. Wówczas dzięki sondom pomiarowym odkryłem, że głębokość jaskini może sięgać nawet czterystu metrów.

Hranicka Propast (fot. arch. K. Starnawski)

Hranicka Propast (fot. arch. Krzysztof Starnawski)

Żaden  nurek nie zszedł na taką głębokość.

Byłoby to możliwe w batyskafie, chroniącym przed potężnym ciśnieniem hydrostatycznym, ale nie podczas nurkowania technicznego. Dlatego postanowiłem użyć specjalistycznego robota ROV (remote operated vehicule). Jednak maszyna to tylko maszyna i bez udziału człowieka wiele nie zdziała ;). 27 września tego roku tuż przed zanurzeniem ROV’a musiałem zanurkować na głębokość 200 metrów do zacisku jaskini i przygotować przejście tak, by nasza zdalnie sterowana kamera nie zahaczyła o pnie drzew czy ruchome głazy.

Skąd wzięły się na takiej głębokości pnie drzew?

Jaskinia żyje, stale ulega transformacji. Pomijając zawał, który odsłonił wejście do jej drugiej komory, do wody wpadają co jakiś czas powalone drzewa i opadają coraz niżej.

Zawalenie się jakiejś jej części zalanej jaskini można by porównać do lawiny. Czasem taki zawał przynosi dobre skutki – jak było w przypadku mojej eksploracji Hranickiej Propasti – dzięki temu otworzyło się przejście do jej niższych partii.

Na szczęście nie nastąpiło to podczas Twojego nurkowania.

No tak, byłem wtedy w innej części świata, a o wszystkim dowiedziałem się po fakcie, kiedy kolejny raz nurkując w Hranicach zobaczyłem zmieniony krajobraz na własne oczy :-).

Do tej pory to jaskinia Pozo Del Mero we Włoszech (392 metry) była uważana za najgłębszą zalaną jaskinię na świecie. To tak, jakby ktoś nagle udowodnił, że Mount Everest wcale nie jest najwyższą górą świata. 

Tak, i nie ukrywam, że jestem z tego bardzo dumny. Oglądając obraz zarejestrowany przez cztery kamery zainstalowane na urządzeniu, czuliśmy się jak pierwsi ludzie na Księżycu albo jak zdobywcy dziewiczego szczytu. To przeżycie warte jest wszelkich trudów i poświęceń.

W swój projekt zaangażowałeś wiele osób i instytucji. 

W 2012 roku otrzymałem grant naukowy National Geographic. Poza tym  współpracowałem z kilkudziesięcioma osobami. W projekt włączyli się moi koledzy z TOPR, polscy i czescy nurkowie, konstruktorzy sprzętu… nie sposób wymienić wszystkich, z którymi współdzielę sukces.

Ale ROV nie dotarł do dna jaskini…

I to jest niesamowite! Robot osiągnął głębokość 404 metry. Poniżej znajduje się pochyły korytarz zawalony pniami drzew i kamieniami, opadający w głąb! Jako pierwsi ludzie na świecie nie tylko spoglądaliśmy w głąb najgłębszej jaskini świata, ale patrzyliśmy też w przeszłość.

Czy projekt „Hranicka Propast – step beyond 400 metres” jest już oficjalnie zakończony?

Nie, robot wciąż tkwi na głębokości 206 metrów, gdzie ugrzązł. Wydobycie go wymaga kolejnego mojego zejścia na 200 m. Już dwa razy przekładaliśmy akcję, raz z powodu pogody, a raz z powodu mojego przeziębienia. ROV musi jeszcze trochę poczekać w wodzie. Ja czekałem 20 lat na ten wynik, więc on też musi się uzbroić w cierpliwość :). To najprawdopodobniej będzie moje ostatnie głębokie nurkowanie w tej jaskini, więc wolę podczas niego dbać wyjątkowo o kwestie bezpieczeństwa.

A co potem?

Mógłbym kontynuować eksplorację Hranickiej Propasti, lecz to wymaga rekonstrukcji sprzętu i nowych pomysłów. Poza tym na świecie są jeszcze setki nieodkrytych i ciekawych jaskiń. Chiny, Bałkany, Meksyk czy Namibia to miejsca, do których już teraz szykujemy wyprawy, a świat się tam jeszcze nie kończy :).

Pod wodą ciągną się całe łańcuchy górskie, sięgające nawet czterech tysięcy metrów ponad dnem. Alpinizm podwodny wydaje się kolejnym, przełomowym sposobem na eksplorację nieznanych obszarów Ziemi. Widzisz w tym swoją przyszłość?

Własną – chyba nie… wyspecjalizowałem się w nurkowaniu jaskiniowym, a starych drzew się nie przesadza :-). Ale kto wie, może któryś z moich byłych lub obecnych kursantów otworzy nowy rozdział w historii eksploracji?

Dziękując za rozmowę, życzę powodzenia w dalszych projektach!

Rozmawiała Ilona Łęcka




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum