19 września 2016 13:55

„Został mi lekko hipisiarski charakter…”- rozmawiamy z Marcinem Kwaśniewskim vel Kwaśnym

W latach 80. należał do czołówki wspinaczkowej w Polsce, twórca marki Milo. Dziś prowadzi trzy firmy, w tym podlesickie Trafo Base Camp, które nazywa „nieoczekiwanym spełnieniem niezamierzonych marzeń”. Nadal się wspina, na dobrym poziomie – przykład jego nowa droga Ruchy niegodne filozofa VI.5+/6 w Morsku. Mówi o sobie „z założenia jestem planistą – surrealistą”. O kim mowa? O Marcinie Kwaśniewskim (vel Kwaśny). Zapraszamy na rozmowę. 

Marcin Kwaśniewski na "Ruchach niegodnych filozofa", Skała przy Zamku, Morsko (fot. Wojciech Ryczer)

Marcin Kwaśniewski na „Ruchach niegodnych filozofa”, Skała przy Zamku, Morsko (fot. Wojciech Ryczer)

***

Marcin Kwaśniewski vel Kwaśny:

Rocznik: 1963
Staż wspinaczkowy: 34
Najmocniejsze strony: chyba paluchy
Strony, które wciąż trzeba wzmacniać: zdecydowanie przyblok
Najwierniejszy / najlepszy partner od liny: Tak jak zmieniało się życie i miejsca zamieszkania, tak zmieniali się partnerzy.
Praca: Nieustająca na trzy zmiany – Milo, Trafo Base Camp i Transformator
Zainteresowania (poza wspinaniem): świat jako taki… w swojej złożoności socjologiczno- kulturalno-gospodarczej. Poza tym podróżowanie. I narty, zwłaszcza skitury, choć ostatnie dwa lata musiałem odpuścić z racji budowy Trafo Base Camp i wymiany kolana. Ale jeszcze wrócę… może już nie tak żlebowo-ekstremalnie, a bardziej krajobrazowo :-).
Motto życiowe: Nie mój wymysł, ale uwielbiam: „Bo to nie ma tak , jak Pan sobie planował… jest tak, jak jest :-)”.

Marcin w swoim podlesickim Trafo Base Camp (fot. arch. M. Kwaśniewski)

Marcin w swoim podlesickim Trafo Base Camp (fot. arch. M. Kwaśniewski)

***

Dorota Dubicka, Piotr Turkot / wspinanie.pl: Ostatnio Waldek Podhajny promował Klub aktywnego seniora, swoją nową drogę na Strażnicy, na Pochylcu zadziwia Olo Król. Tymczasem ty donosisz o Ruchach niegodnych filozofa. Ciekawa nazwa… ;-)

Marcin Kwaśniewski: To splot paru odniesień. Jest to cytat wypowiedzi Emanuela Kanta na temat seksu, do seksu nawiązuje kilka „fakerkowych” ruchów, a całość dopełnia moje filozoficzne wykształcenie w randze magistra :-).

Marcin na swojej drodze "Ruchy niegodne filozofa" (fot. Wojciech Ryczer)

Marcin na swojej drodze „Ruchy niegodne filozofa” (fot. Wojciech Ryczer)

To dodajmy, że Ruchy niegodne filozofa to niedawno rozwiązany przez ciebie projekt biegnący na Skale przy Zamku w Morsku. Pomysł i obicie to twoja zasługa?

Jacek Trzemżalski ubezpieczył ją, obijając całą skałę dookoła i zostawił mi projekcik do rozwiązania.

Wygląda na to, że powiedzenie „stara buła nie rdzewieje” pasuje do Ciebie jak ulał. Zaproponowane trudności robią wrażenie – VI.5+/6. Mało tego, to chyba twoje najtrudniejsze przejście?

Ja nie mam doświadczenia w wycenianiu. To propozycja oparta na sugestiach paru mocnych zawodników, którzy próbowali. A dla mnie to albo życiówka, albo wyrównanie po 27 latach.

Opowiedz, jak wyglądają z przechwyty z bliska? 10 metrów to niedużo, musi być sprężnie, po małym, bardzo małym…

Nie dość, że małe, to jeszcze mało wygodne dla moich kołkowych paluchów. Ogólnie stopnie są dobre. Problem polega na sekwencji 5 ruchów w lekkim przewieszeniu wykorzystujących trzy fakerkowe dziury, przy czym ostatnia jest mało spotykaną formacją, czyli ” podchwytowy faker w plecy na lekki zacisk”, z którego trzeba niestety daleko sięgnąć. Całość kończy się lekko dynamicznym przechwytem z małej krawądki do dość dużej już dziury. Potem już luzik do wierzchołka.

Chwyty nie dość, że małe, to jeszcze mało wygodne dla moich kołkowych paluchów... (fot. Wojciech Ryczer)

Chwyty nie dość, że małe, to jeszcze mało wygodne dla moich kołkowych paluchów… (fot. Wojciech Ryczer)

Ile spędziłeś czasu nad projektem?

Ogólnie sporo, bo zacząłem jesienią 2015. Niestety, po paru próbach urwałem sobie szybko fakerka i musiałem odłożyć plany… Potem przyszła zima, wiosną przyplątał mi się łokieć golfisty i znów naciągnięty, tym razem drugi, fakerek. Sprawę komplikowały jeszcze wiecznie wilgotne dziurki i moja starcza sprawność – czyli trzy próby i do domu :-).

Trenowałeś jakoś specjalnie pod drogę? Godziny spędzone na ściance, litry wylanego potu, specjalna dieta, czy po prostu częste wizyty w skałach, regularność i nieustająca motywacja?

Nic z tych rzeczy:). Wydawać by się mogło, że mieszkając w Podlesicach i mając porządną bulderownię w domu i na Transformatorze warunki mam idealne, jednak w mojej rzeczywistości, przy prowadzeniu trzech tak różnorodnych firm, trudno o jakąkolwiek regularność w treningu, nie mówiąc już o wyjściu w skały… A to brak czasu, a to nie ma z kim, a to znów trzeba gdzieś wyjechać. O weekendach zapomnijmy, bo w Trafo się dzieje. Nie wspominam o diecie, bo prowadząc knajpę ciężko mieć silną wolę :-).

Jakbyś zachęcił innych do powtórzeń?

Ów „podchwytowy faker w plecy na lekki zacisk” jest niespotykaną zaiste formą, warto więc spróbować :).

Nie jesteśmy pewni, czy brzmi zachęcająco, ale… ;) No to pochwal się innymi swoimi przejściami w ostatnich miesiącach, sezonach.

Specjalnie nie ma czym się chwalić. Traktuję wspinanie już tylko przyjemnościowo. Ponieważ z racji wieku i zaszłości biurkowo-sportowych pan doktor od kręgosłupów poradził mi, bym nie szarżował z lataniem, więc prowadzę drogi albo bardzo łatwe, gdzie wiem , że jest małe prawdopodobieństwo odpadnięcia, albo na swoim limesie, by jednak zaliczyć cyferkę sezonową :-). Resztę obrabiam na wędkę i to też w systemie – jeśli zrobię wszystkie miejsca to znaczy, że daję radę i idę dalej :-). W zeszłym roku poprowadziłem Wuja prezydenta – także nową drogę VI.5.

Mówimy o ostatnim czasie, ale warto przypomnieć, że należałeś do czołówki polskiego wspinania pod koniec lat 80. Co zostało ci w pamięci z tamtych czasów?

Dużo przyjaciół, piękne wspomnienia i wciąż lekko hipisiarski charakter :).

Na Janówku (fot. arch. Marcin Kwaśniewski)

Na Janówku (fot. arch. Marcin Kwaśniewski)

(fot. arch. M. Kwaśniewski)

(fot. arch. M. Kwaśniewski)

Jeździliście już wtedy po Europie, pierwsze wyjazdy na Frankenjurę, do Hiszpanii, trochę się to różniło od wygody tanich linii? Jakie miejsca odwiedziłeś wtedy? Zdarzyło Ci się wracać na drogi, których dotknąłeś ponad 30 lat temu?

Byliśmy częstymi gośćmi na Frankenjurze, było Arco, Buoux, okolice Marsylii. Faktycznie były to niezapomniane wyprawy – z żarciem na miesiąc, dwa, pociągami, stopem itp. Po przyjeździe na miejsce trzeba było parę dni dochodzić do siebie. Dziś dojeżdżamy od nas na Frankenjurę w ciągu 7-8 h, a pamiętam, jak nabyłem pierwsze autko, czyli Fiata 126 i jechałem do Norymbergi ponad dwie doby :-). Z założenia nie wracam na tamte drogi… Jest tyle miejsc na świecie do zobaczenia, więc dla mnie to strata czasu.

W Mirowie... Jeszcze prawdziwe korkery w akcji i wędka wiązana w pasie (fot. arch. Marcin Kwaśniewski)

Grand Prix AKA Gliwice w 1989 roku w Mirowie (fot. arch. Marcin Kwaśniewski)

Startowałeś dużo w zawodach, jak się wtedy ładowało pod starty?

A był wtedy w ogóle ktoś, kto ładował specjalnie pod zawody? W środowisku, w którym się obracałem, zawody były rodzajem pikniku, spotkania towarzyskiego. Dziś to osobna rzeczywistość, prawdziwy sport z jego wszystkimi konsekwencjami.

Co tu dużo mówić, należysz to kasty seniorów wspinaczkowych, tych aktywnych oczywiście :). W czym czujesz się teraz mocniejszy niż kiedyś, a nad czym musisz mocniej pracować?

Gdyby mieć dawną sprawność ruchową, siłę i wagę i połączyć je z dzisiejszym doświadczeniem to byłoby COŚ! A poważnie, to chyba coś jest faktycznie na rzeczy z tym doświadczeniem. Choćby przykład panelowy – naprawdę muszę się ponapinać, nieźle przykogucić i być w dobrej formie, żeby choć troszkę dorównać młodzieży na sekcjach, które mamy na Transformatorze. W skałach jednak, mimo kilkudziesięciu lat różnicy wieku, już nie jest tak źle.

Z twojej pasji do wspinania powstało w latach 90. Milo. Przez ponad 20 lat projektujesz ciuchy wspinaczkowe – to chyba fajne zajęcie dla „wiecznego” wspinacza? 

Oczywiście, jak to zwykle bywa, wszystko ma swoje pozytywy i negatywy. Faktyczne projektowanie jest jaśniejszą stroną tego geszeftu, jednak prowadzenie firmy, w naszych realiach socjo-geo-gospodarczych, po 23 latach, powoduje parę rys na czole… Mimo zrzędzenia oczywiście nie narzekam. Co roku sprzedajemy nasze wyroby w ok. 30 krajach świata, co daje ogromną satysfakcję :).

Masz jakieś swoje unikalne patenty, które udało ci się dodać do produktów Milo?

Nie, takich unikalnych patentów nie mam… Zwracam bardziej uwagę na detale, których gołym okiem nie widać, ale czuć je w czasie użytkowania. To detale konstrukcyjne, np. wszycia rękawów w t-shirtach, głębokość kieszeni, umiejscowienie rzepów czy kąt wszywania patek ściągających rękawy itp. Niewidoczne pierdółki ułatwiające życie :-).

Dwa lata temu zrealizowałeś swój nowy projekt Trafo Base Camp w Podlesicach – twoje oczko w głowie, Twoje miejsce na Ziemi?

Można to nazwać nieoczekiwanym spełnieniem niezamierzonych marzeń :-). Bo któż by mógł przypuszczać 30 lat temu, kiedy byłem stałym mieszkańcem lasów podlesickich, że historia i przypadki zatoczą takie kręgi i tak namieszają, by osadzić mnie na stałe w tej wiosce, w dodatku prowadząc wspinaczkowy sklep, hotelik i knajpę. Chyba tylko jakiś szaleniec. A jednak się stało. Od dwóch lat prowadzimy wspólnie z Aldonką, moją partnerką, Trafo Base Camp i jest to coś, co mogę śmiało powiedzieć, oboje uwielbiamy robić. Oczywiście zżymamy się, biadolimy, kwękamy, że robota non stop po kilkanaście godzin dziennie, że zmęczenie, że miała to być forma łagodnej emeryturki, a jest orka , ale ukontentowanie wielkie.

Trafo Base Camp, Podlesice

Trafo Base Camp, Podlesice

Plany wspinaczkowe i zawodowe na najbliższe miesiące?

Oooo… o planach można dużo, bo z założenia jestem planistą – surrealistą :-). Zawodowo to dokończenie nowej kolekcji Milo na 2018, od marca jest w naszym teamie designerka, którą powoli wdrażam w projektowanie / produkcję, czym zajmowałem się przez ostatnie 23 lata. W Podlesicach wyczekujemy już tylko końca sezonu i zabieramy się za lekką przebudowę, by zwiększyć ilość miejsc hostelowych. Mamy też nadzieję ruszyć z poszerzeniem naszej podlesickiej bazy o parę domków campingowych.

Wspinaczkowo, pod koniec listopada ruszamy w zgranej ekipie odkrywać uroki wspinania na Karaibach. Celem na początku były Martynika i Wyspy Dziewicze, ale po ostatnim ” zebraniu zarządu” okazało się, że w grę wchodzą też Trynidad i Tobago, Bahamy i St. Lucia. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Bilety już mamy w kieszeni :-).

Dzięki za rozmowę i spełnienia planów :).




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    To nie czasy korkerów [6]
    Fajny wywiad Marcinie! Podpis pod tym zdjęciem: W Mirowie… Jeszcze…

    19-09-2016
    andrzej