17 sierpnia 2015 12:53

Marzenia się spełniają – Bellavista dla Łukasza Dudka i Jacka Matuszka

Łukasz Dudek i Jacek Matuszek nie odpuszczają. Na fali ostatniego sukcesu w szwajcarskim Rätikonie, zespół Alpine Wall Tour przeniósł się w Dolomity, by przełamać lody z imponującą północną ścianą Cima Ovest di Lavaredo. W ramach zapoznania, ich pierwszym celem stała się słynna Bellavista.

Chwila dla reporterów (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Chwila dla reporterów (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Próby na ostrej skale Kirlichspitze zebrały swoje żniwo w postaci spuchniętych palców i ran na opuszkach, dotkliwych do tego stopnia, że skutecznie zatrzymały one Jacka w drodze po sukces, przepuszczając przez kolejne wyciągi Silbergeiera jedynie Łukasza. Dzień odpoczynku pozwolił na zebranie sił, prześledzenie pogody i podjęcie decyzji. Dolomity! Po przyjeździe na parking pod schroniskiem Aurozno, słowa Stefana Glowacza zachwycającego się surowym, oderwanym od reszty świata klimatem Rätikonu nabrały zupełnie nowego znaczenia:

Już z samego rana było nam dane odczuć kontrast pomiędzy naszą nową lokalizacją, a niedawno opuszczonym Rätikonem. Wstajemy o 06:00 rano, by kwadrans później być świadkami, jak obsługa parkingowa drze się na każdego, kto śpi przy samochodzie, a nie daj Boże w namiocie. Ruch jak przed otwarciem supermarketu.

Wychodzimy ścieżką pod nasz cel podróży, nieświadomi tego, co za kilka godzin będzie się tu działo. W resta dwa dni później mamy okazję przyjrzeć się temu zjawisku z bliska. Jedząc śniadanie widzimy, jak w naszą stronę zaczyna napływać rzeka samochodów. W ciągu kwadransa parking wypełnia się około setką aut. Pośpiesznie odkładamy talerze ze śniadaniem, by przepchnąć plecaki bliżej bagażnika. Mamy wrażenie, że przyjezdni rozjechaliby nawet człowieka. 'Stonka’ – szybko określamy to zjawisko. Towarzyszy nam ono każdego ranka.

Ekspozycja (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Ekspozycja (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Cel zespołu mieści się na zachodnim z trzech głównych szczytów tworzących masyw Tre Cime di Lavaredo. Zachodnia „Cima” swą sławę zawdzięcza nie tylko lokalizacji, ale też przecinającemu jej północną ścianę największemu okapowi w Alpach. W latach 90. ta charakterystyczna formacja zainspirowała jedną z najznamienitszych postaci w historii wspinania, Alexandra Hubera, który rozpoczął prace nad pierwszą klasyczną linią forsującą masywne przewieszenia.

Zimą 1999 roku Niemiec wytyczył drogę podczas samotnej wspinaczki, a dwa lata później udało mu się ją uklasycznić. Bellavista (8c, 500 m) oprócz bycia pierwszą tak trudną propozycją w alpejskiej ścianie z fizycznego punktu widzenia, szybko zaczęła być określana mianem wyzwania przede wszystkim mentalnego. Potwierdził to nie tylko sam autor, opisując kluczowy wyciąg drogi jako „najstraszniejszy w swojej karierze”, ale również kolejni pogromcy linii. Huberowi nie przeszkodziło to jednak w powrocie na Cima Ovest sześć lat później i dokonaniu kolejnego spektakularnego wyczynu w postaci przejścia drogi Pan Aroma (8c, 500 m).

Łukasz:

Widok północnej ściany wywołuje dreszczyk emocji. Jest ona naprawdę imponująca. Podjęliśmy decyzję, że na razie na warsztat weźmiemy Bellavistę. Przede wszystkim jest ona łatwiejsza, dzięki czemu będziemy mogli przyzwyczaić się do bardzo powietrznego i lotnego charakteru tego miejsca. Pierwszego dnia chcieliśmy przewspinać pięć wyciągów do okapów, a jak będzie czas to także ten najtrudniejszy. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po skale, więc nie chcieliśmy za dużo na siebie nakładać. Po dotarciu pod start drogi zauważyliśmy, że na kluczowych dwóch wyciągach i dojściowych do nich wiszą poręczówki. Zaoszczędziło nam to sporo roboty, bo Wojtek od razu mógł nas bez problemów kręcić.

Pierwszy wyciąg o trudnościach 7b jest bardzo moralny. Do asekuracji, podobnie jak na całej drodze, służą głównie haki. Niektóre są solidne, niektóre zgniłe i ruszające się w palcach. Odległości między nimi jak w Teplicach. Skała zdradliwa, niby lita, ale niespodziewanie potrafi się urwać. Kolejne wyciągi o trudnościach 6c+, 6a+, 7a i 7a+ są już „normalne”. Tego dnia mieliśmy okazję po raz pierwszy zmierzyć się z kluczowym odcinkiem – słynnym trawersem w dachu, oryginalnie wycenionym przez Hubera na 8c. Z czasem ponoć przybyło haków, więc teoretycznie powinno być łatwiej rozpoznać teren. Jeszcze przed startem powiedziałem Jackowi, że spełniłem już znacznie więcej niż moje marzenia. W czasach, gdy powstawała Bellavista, czytając kulisy pracy nad drogą, w snach nie sięgałem aż tak daleko…

Łukasz na prowadzeniu (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Łukasz na prowadzeniu (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Pierwszy kontakt z linią uświadomił zespołowi, jak bardzo ich przedramiona odzwyczaiły się od przewieszeń. Spontaniczną decyzję o przeniesieniu się w Dolomity poprzedzały bowiem intensywne przygotowania pod palczastego, płytowego Silbergeiera.

Trzeba zaznaczyć, że na drodze ogromną rolę odgrywa też aspekt psychiczny. Podczas pierwszych prób przestrzeń paraliżowała ruchy, a świadomość, że przelotami są same haki nie dodawała otuchy. Drugiego dnia wyszliśmy z zamiarem wspinania się po dwóch najważniejszych wyciągach: 8b+ i 8a. Podchodzimy do nich po poręczówkach.

Kluczowy wyciąg można podzielić na dwie części: pierwsza jest raczej boulderowa i w okolicach 8a+ – 8b, druga to wytrzymałościowe wspinanie za ok. 8a+ przedzielone średnim restem. Poczynamy sobie coraz swobodniej, udaje mi się urobić wyciąg z jednym blokiem. Jacek zaczyna się irytować, że puchnie w zaskakującym tempie. Szpon jest, ale tutaj potrzebne jest co innego. Wyciąg za 8a okazał się natomiast miłym zaskoczeniem: z pewnością nie zasługuje na swoją wycenę, zgadzamy się, że 7c bardziej do niego pasuje.

Drugi dzień rekonesansu kazał myśleć pozytywnie, jednocześnie nieubłaganie kurczący się czas zmuszał do podjęcia ostatecznych decyzji. Powrót w resta do Rätikonu i próba Jacka na Silbergeierze czy zostanie w Dolomitach i podjęcie wyzwania Bellavisty? Dwa dni to niewiele czasu. Ostatecznie Jacek i Łukasz decydują się zostać pod Cimami i wykorzystać doskonałą pogodę, która w końcu jest tam rzadkością. Rest dobiegał końca, a mięśnie pozostawały zmęczone i pospinane. Pobudka następnego dnia o 05:00 w uczuciu totalnego braku świeżości nie należała wprawdzie do najprzyjemniejszych, jednak nikomu z zespołu nie przyszło wtedy do głowy, że kolejna możliwość odpoczynku pojawi się dopiero 24 godziny później…

Pod okap dochodzimy z mniejszymi lub większymi problemami. Wszystkie wyciągi przechodzimy klasycznie, jedynie na 6c Jacek, idąc na drugiego, urywa chwyt i nie zjeżdża na stanowisko, tylko kontynuuje wspinaczkę. Pierwsza moja próba zapowiadała się obiecująco. Do resta dochodzę z zapasem, stojąc w klamkach wydaje mi się, że skończę wyciąg. Niestety dziesięć metrów wyżej nabija mnie w sekundę i spadam w lufę. Dojeżdżam na stanowisko i zmieniam się na prowadzeniu z moim partnerem.

Jacek radzi sobie coraz lepiej. Urabia między blokami coraz więcej terenu. Progres jest, ale czasu bardzo mało, za mało. Przed moją kolejną próbą informuję, że będzie to moja ostatnia. Czuję się ogólnie zmęczony. Mówię do Jacka: „Sam nie wiem, czy chcę skończyć ten wyciąg. Jeśli tak się stanie będziemy musieli iść na wierzchołek i w konsekwencji zapłacimy za to zdrowiem”. Do resta dochodzę podobnie świeży jak próbę wcześniej. Mijam miejsce, z którego spadłem poprzednio – wydaje się, że jest zapas – po czym znów momentalnie mnie nabija i zaczynam się ledwo trzymać chwytów. Cudem dochodzę do wielkich klam odpoczynkowych. Z nich jest jeszcze boulder, dobry rest, boulder i koniec. Prześlizguję się przez oba miejsca i ze skwaszoną miną wpinam się do ostatniego ekspresa. Ryk radości rozdziera ciszę i niesie się po całej dolinie. Chyba wszyscy wiedzą, że zrobiłem kluczowy wyciąg.

Jaca odpuszcza swoją próbę i podchodzi na małpach. Na deser prowadzi kolejny wyciąg, ja klasycznie na drugiego. Zaczynam odczuwać potworne zmęczenie, chce mi się wymiotować, a przed nami jeszcze prawie 400 metrów ściany. Jacek potwierdza, że też ledwo zipie. O 17:00 dochodzimy do miejsca, w którym nasza droga łączy się z Cassinem. Przed nami ok. 15 wyciągów, głównie w przedziale V-VI. Nie mamy ze sobą kości ani friendów, więc jesteśmy zmuszeni robić niektóre długości bez przelotów. W ¾ ściany robi się ciemno i w ruch idą czołówki. Topo, którym dysponujemy nie jest dokładne, więc zaczynamy się gubić w ścianie. Formację wybieramy bazując głównie na intuicji. Początkowo stanowiska były z dwóch haków, wyżej już z jednego, a jeszcze wyżej praktycznie z niczego.

Tempo wspinaczki spada i na szczycie meldujemy się ok. 24:00 w nocy. Myśleliśmy, że będziemy tam spać zwłaszcza, że nie znamy zejścia, a wiedzieliśmy, że jest ono mocno skomplikowane. Temperatura nie dała nam jednak wyboru i zmusiła do szukania drogi powrotnej. Według informacji w topo zejście trwa do dwóch godzin. Nam zajęło pięć… W tym czasie gubiliśmy się niezliczoną ilość razy. Pod koniec byliśmy już tak zmęczeni, że położyliśmy się na piargach do spania. Po 30 min trzęsący się z zimna Jacek budzi mnie i przekonuje, że musimy jednak iść dalej. W tempie żółwia dochodzimy do ubitej ścieżki i nią na parking. Po drodze mijamy kilka zespołów wychodzących w ścianę z samego rana…

Jacek w akcji (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Jacek w akcji (fot. Wojtek Kozakiewicz)

Bellavista to już trzecia wymagająca droga wielowyciągowa, po którą zespół sięgnął w przeciągu zaledwie 1,5 miesiąca. Pod koniec czerwca zameldował się on na szczycie Brento Centro (8b, 1000 m), dokonując pierwszego powtórzenia drogi, a zaledwie tydzień temu Łukasz Dudek świętował sukces na super technicznym, płytowym Silbergeierze (8b+, 200 m). Pamiętając fatalną pogodę, jaka towarzyszyła ich zmaganiom z Des Kaisers neue Kleider, Jacek i Łukasz postanowili maksymalnie wykorzystać sprzyjające warunki, narzucając sobie tym samym mocne tempo akcji.

„Konsekwencje tej wspinaczki czuć będziemy w swoich organizmach na pewno jeszcze przez długi czas. Jak opadnie zmęczenie, przyjdzie czas na radość.” – podsumowuje Łukasz.

Więcej o projekcie Alpine Wall Tour na:

Monika Młodecka
Informacja prasowa Salewy




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum