10 września 2014 13:38

Puchary na łożyskach – Zako Boulder Power 2014

Niewiele jest ostatnio zawodów wspinaczkowych, które mogą poszczycić się stałym miejscem w kalendarzu PZA. Zarazem, zawody boulderowe mają pod tym względem większe szczęście. Podczas gdy Puchar Polski w prowadzeniu corocznie pozostaje wielką niewiadomą (czasem do samej jesieni), wspinaczka małoformatowa ma swoje schroniska – w Krakowie (KFG) i właśnie w Zakopanem.

Zako Boulder Power 2014 (fot. wspinanie.pl)

Zako Boulder Power 2014 (fot. wspinanie.pl)

Dzięki temu małopolskie imprezy zdołały wytworzyć własny charakter. Mistrzostwa w Krakowie są zawsze przedsmakiem wyczekiwanej polskiej edycji Pucharu Świata, powiewem wielkiego stadionu, „prawdziwego sportu”. Spotkania podhalańskie przypominają zaś, że wszyscy – od organizatorów, przez dużą część publiczności, po zawodników, jesteśmy częścią tego samego środowiska, które cieszy się przede wszystkim możliwością wspólnego wspinaczkowego spotkania. Jest też jedna ważna cecha wspólna – Zako Boulder Power jest zawsze częścią Spotkań z Filmem Górskim, Mistrzostwa Polski – częścią Krakowskiego Festiwalu Górskiego. Zawody wspinaczkowe zdają się zyskiwać, kiedy organizuje się je w ramach większych wydarzeń.

O balderową jakość spotkania zadbała grupa chwytowych pod stołecznym proporcem. Szefem zespołu został Jakub Ziółkowski, obok z wkrętarką biegał Aleksander Romanowski. Obaj w Warszawie walnie przyczynili się do nowego otwarcia w temacie filozofii kręcenia problemów balderowych. Wzrastającą nareszcie siłę kobiecego zaciągu chwytowego reprezentowały zaś Julia Zaniewska i Monika Młodecka. Stroną organizacyjno-towarzyską władał, nieodmiennie, Jakub Brzosko.

W efekcie otrzymaliśmy zawody znakomicie nakręcone (w dosyć zgodnej opinii najlepszy setting od dawna), a przy tym utrzymane w tradycyjnie świetnej atmosferze, którą podkreślały zwyczajowe zakopiańskie smaczki, jak choćby sławetne już, spawane w trakcie finałów puchary dla zwycięzców (dzieło spawaczy-artystów od Bartka Kolbusza). Rzecz jasna, była też okazja do potańczenia w sobotni wieczór, z której chyba niektórzy zawodnicy skorzystali nazbyt skwapliwie…

  • Eliminacje na pół-towarzysko…

Flash’owe eliminacje na 11 problemach. W porównaniu z zeszłotygodniowym Jaworznem znacznie prostsze, skądinąd chwytowi zapowiadali, że postarają się oszczędzić skórę zawodników (mokrawy, a zarazem duszny wrzesień nie jest dla opuszków najlepszą porą roku). Niemniej kompletów niewiele – u panów sześć (Piotrek Bunsch, Tomek Oleksy, Andrzej Mecherzyński-Wiktor, Krzysiek Szalacha, Kamil Ferenc, Piotrek Czarnecki), u pań zaledwie dwa, Karoliny Ośki i Sylwii Buczek.

W ogólnym przekroju runda bardzo dobrze dostosowana do pół-towarzyskiego charakteru, jakiego nabrały eliminacje już kilka lat temu – charakteru, dodajmy, bardzo sprzyjającego frekwencji (pod Tatrami w sumie 99 startujących). Trzy grupy eliminacyjne zdołały wypełnić sobotni czas na tyle, że organizatorzy ostatecznie zaplanowali półinały na niedzielny poranek.

Piotrek Czarnecki (fot. Adam Kokot)

Piotrek Czarnecki (fot. Adam Kokot)

  • Runda nr 2 – opłacił się spryt…

Rywalizacja w drugiej rundzie, zgodnie z oczekiwaniami, potwierdziła większość sobotnich prognoz. Półfinał męski zaczynał się, zgodnie ze współczesną modą, od testu wspinaczki w pionie, nietrudnego testu. Potem trzeba było rozwiązać koncepcyjny start na dwójce i popisać się umiejętnością trzymania paczek na trójce. To wystarczało na finał i zasadniczo pozostawało w zasięgu każdego, kto zatopował wszystko w dniu poprzednim, chociaż niekiedy wymagało wykrzesania z siebie tzw. rezerw.

Kamil Ferenc, na przykład, aż dwa razy musiał uciekać przed rozpędzonym czasem, co skądinąd zapewniło mu przychylność publiczności, zawsze lubiącej walkę do końca. Tomasz Olelsy i Andrzej Mecherzyński-Wiktor zaś zgłupieli zupełnie na dwójce, w związku z czym ze ściśniętym sercem podchodzili do ostatniego, czwartego problemu, znacznie trudniejszego od pozostałych, trudniejszego przede wszystkim siłowo. Mechanior chyba został na potańcówce nieco krócej i jako jedyny ze stawki zaliczył tutaj flash. Tomek podzielił los większości i nie dołączył do dwuosobowego grona pogromców balderu. Tym samym zaś wypadł z finału albowiem…

Jakub Główka, znacznie słabszy od reszty czołówki w eliminacjach, okazał się po prostu znacznie bardziej wyrachowany (doświadczony, opanowany) i zwyczajnie eliminacje lekce sobie zważył. W półfinale, gdzie nie ma miejsca na ryzyko, wrzucił najwyższy bieg i jako jedyny zaliczył komplet topów. Była to przekonująca prezentacja wzrastającej od pewnego czasu formy Jakuba, zarazem zły prognostyk. Zwycięzca półfinałów jest bowiem jak faworyt konklawe – a wiadomo, że kto na nie wchodzi papieżem, ten wychodzi kardynałem.

Jakub Główka (fot. Adam Kokot)

Jakub Główka (fot. Adam Kokot)

Półfinał damski także bardzo udany. Formę zgubiła gdzieś Karolina Ośka, zdrowie Kinga Ociepka-Grzegulska (awans do szóstki, w której jednakowoż nie miała już wystąpić – powód kontuzja). Paulina Kalandyk kompletem topów pozytywnie zaskoczyła.

  • Finały – czyli ostatnia prosta…

Wieczorne finały stały się, niestety, okazją do jedynego poważnego potknięcia organizacyjnego. Pogoda pod Tatrami nigdy nie jest prosta do przewidzenia, poza tym, że trudno o zupełnie bezdeszczowy weekend. Ponieważ w sobotę popadało jedynie pod wieczór, zaś niedzielny poranek oraz wczesne popołudnie pozwoliły przeprowadzić półfinały w komfortowych warunkach, ulewa w kluczowym momencie była niemalże koniecznością.

Znacząco ucierpiała na tym jakość strefy izolacji, zwłaszcza ścian rozgrzewkowych. Rozruch przed startem ograniczył się, siłą rzeczy, do pojedynczych podciągnięć na podmokniętych chwytach. Ponieważ jednak padało naprawdę solidnie, nawet zadaszona ściana zawodów, a bardziej jeszcze materac pod ścianą, nie gwarantowały finalnej używalności. Przez chwilę zawisła nad wszystkimi groźba odwołania finałów i policzenia za ostateczne wyników z poprzedniej rundy. Sytuacja szczególnie niewygodna emocjonalnie dla Jakuba Główki, który na pierwsze zwycięstwo w Pucharze czeka od lat – szkoda byłoby, gdyby doszło do niego w tak kuriozalnych warunkach.

Ostatecznie jednak, z półgodzinnym opóźnieniem, które pozwoliło doczekać przerwy w ulewie, zawody ruszyły na ostatnią prostą. Żal tylko tłumów, które zapowiadały się na Placu Niepodległości duże. Mimo deszczu jednak publiczność w Zakopanem dość liczna.

Mimo deszczu publiczność dzielnie dopingowała (fot. Adam Kokot)

Mimo deszczu publiczność dzielnie dopingowała (fot. Adam Kokot)

  • Jedyny komplet topów dla Sylwii…

Był to świetny finał, który wyraźnie pokazał, kto gdzie tego wieczoru był. Np. Sylwia Buczek i Kamil Ferenc byli w swoim żywiole. Jedyny komplet topów u pań był efektem nie tylko znanej sylwinej siły, ale też niezłej porcji techniki; rzecz konieczna na balderach kręconych pod przewodnictwem warszawiaków, zarazem znak, że Sylwia rozwija swój zawodniczy repertuar. Jedyny top na płytowej jedynce, także dzięki „oszukaniu” chwytowych (Sylwia opiera się o topowego oblaka, tym samym unikając konieczności przytrzymania go), pokaz dynamiki i techniki na dwójce (skok do krawądki na paczce, a potem mantla)… Siłowa trójka przez okap w wykonaniu Sylwii nie dziwi. Spacer po paczkach i w zacięciu na czwórce nie mógł odebrać zwycięstwa, był to najprostszy z problemów, a Sylwia w niedzielę z takich nie spadała.

Komplet topów zalicza jedynie Sylwia Buczek (fot. Adam Kokot)

Komplet topów zalicza jedynie Sylwia Buczek (fot. Adam Kokot)

Paulina przegrywa z Sylwią tą właśnie jedynką, trzecia – niespodziewanie – Agata Wiśniewska (poślizgnęła się na wyjściu do topu na dwójce). Ale to nie wszystkie emocje. W walce o 4. miejsce Joanna Niechwiedowicz pokonuje jedynie ostatni problem, ale lepsze próby na trójce ma Małgorzata Rudzińska. Top na czwórce w niezłych próbach pozwoliłby wygrać z Agatą.

Byłby wówczas brąz – ale nie byłoby anegdoty. Tymczasem Gosia, wygramoliwszy się na startowe paczki w pierwszym podejściu uznała, że sztuka podobnej jakości powtórzyć się w jej wykonaniu nie ma prawa. Nie chcąc więc spędzić reszty startu spadając na materac z pierwszego ruchu, a zarazem nie mogąc zdecydować się na krok naprzód, stanęła na paczkach w no-handzie. No i stała! „Zaczyna mnie to już nudzić…” – wymamrotał po trzech minutach Olo Romanowski, odpalając drugiego papierosa. „A niech se stoi!” – odpalił Kuba Ziółkowski po czterech, a w myślach zapewne dodał: „Prędzej czy później dostanie skurczów”. Pointą tej historii powinien być top i podium dla Gosi, pointy niestety nie ma. Nareszcie Małgorzata uznała, że kolejna minuta w tę czy we w tę nie ma znaczenia, ruszyła do góry, spadła i przegrała podium. Na szczęście przed przyszłorocznymi Pucharami Świata dama lubelskiego Bachara zapowiada zimową pracę nad techniką.

Małgorzata Rudzińska (fot. Adam Kokot)

Małgorzata Rudzińska (fot. Adam Kokot)

  • Już na starcie Kamil daje znać, o co gra…

Męski finisz również emocjonujący. Kamil od pierwszego dotknięcia chwytów daje znać, o co gra. Po piętach depcze mu Mechanior – rzecz w tym, że nazbyt nerwowy (żółta kartka za ekspresję emocjonalną), a przez to niewystarczająco skuteczny. Stąd pomyłki na pionowej jedynce (flash Kamila), dopiero druga próba na dwójce (która poza tym nie sprawiła Andrzejowi problemów), zaś na trzecim balderze pokaz siły i determinacji po części sprowokowany niepewnymi ustawieniami – Jakub Główka tutaj akurat biegał.

W efekcie Kamil wygrywa z Andrzejem próbami, ale też wrażeniem estetycznym: jako jedyny ze stawki „szedł po swoje” od samego początku. Lider z półfinałów nie dał rady wejść do gry – zbyt wiele prób na jedynce, poza tym brak patentu na wyjściu do topu drugiego problemu. Teoretycznie wielkie przetasowanie mogła jeszcze przynieść czwarta propozycja chwytowcych – niestety, był to chyba najmniej udany balder zawodów, a w każdym razie najmniej znaczący, gdyż nie padł na nim ani jeden top (najbliżej był pewnie Piotr Czarnecki, spadający z dołożenia ręki do wieńczącej dzieło struktury).

Kamil wygrywa (fot. Adam Kokot)

Kamil wygrywa (fot. Adam Kokot)

Wyniki wszakże bardzo czytelne – dwóch najlepszych z trójką, dwa topy dają 3. miejsce Jakubowi Główce, nikt nie wstał od stołu zupełnie głodny (bez topu). Co jeszcze ciekawsze, zaraz za podium plasuje się Piotr Bunsch, pokonany przez najprostszy pierwszy problem, ale za to flashujący na drugim. Różnorodnie i ciekawie.

***

Słowem więc – udane Zako Boulder Power. Raz jeszcze należy podkreślić świetną atmosferę. Znać było, że zawody zorganizowane są z myślą o tym, ażeby ich uczestnicy czuli się ugoszczeni i ważni. Znalazło to również pozytywne odbicie w jakości nagród rzeczowych. Wielka klasa, nie pierwszy przecież już raz, statuetek dla najlepszych. Spawalnicze cacka tym razem w formie dwuczęściowej, z podstawką, nad której główna część statuetki obraca się na łożysku kulkowym – kawał radości dla zwycięzców.

Z drugiej strony, deszczowa przygoda nakazuje pomyśleć nad wprowadzeniem przynajmniej elementarnych, niemniej standardowych rozwiązań w kwestii przestrzeni dla zawodników na zawodach plenerowych. Deszcz, nie po raz pierwszy, zbyt łatwo zakrada się do strefy izolacji. Nie przesłania to jednak finalnego sukcesu zawodów, tak organizacyjnego, jak chwytowego. Trudno uwierzyć, żebyśmy za rok nie mieli spotkać się w tym samym miejscu.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

Wyniki finałów:

Panie:

1 Sylwia Buczek KS KORONA 4t11 4b9
2 Paulina Kalandyk   3t7 3b7
3 Agata Wiśniewska KW Toruń 2t5 4b6
4 Małgorzata Rudzińska AKW Kotłownia 1t1 3b3
5 Joanna Niechwiedowicz KS Korona Kraków 1t2 1b2

Panowie:

1 Kamil Ferenc KS Korona 3t5 4b10
2 Andrzej Mecherzyński-Wiktor CW RENI-Sport Kraków 3t7 4b10
3 Jakub Główka   2t5 3b5
4 Piotr Bunsch KS Korona Kraków 1t1 4b6
5 Piotr Czarnecki KS Korona Kraków 1t2 4t10
6 Krzysztof Szalacha MKS Tarnovia 1t2 4t10

Sponsorem zawodów była marka Wild Country.

spotkania-z-filmem-gorskim-w-zakopanem




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Bouldery w półfinale [6]
    Nie idealizowałbym tak boulderów z półfinału. Owszem ładne, przyjemnie się…

    10-09-2014
    mac!ek