2 września 2014 19:30

Nowe miejsce na mapie… – Mechanior o boulderowym Pucharze Polski w Jaworznie

Jest jeszcze za wcześnie, by cytować klasyka i ogłaszać, że „Jaworzno ma miejsce na wspinaczkowej mapie Polski”, niemniej pierwszy krok za nami. Pod nieobecność w kalendarzu tradycyjnej dotychczas, czerwcowej imprezy w Tarnowie, inauguracja krajowych zmagań balderowych odbyła się na Rynku w Jaworznie.

Tradycji jednak stało się zadość. I tej dawniejszej – na miejscu konferansjera zasiadł klasyk właśnie, i tej nowszej –  Aleksander Romanowski nie przegrał pierwszych zawodów w roku 2014, tak jak nie przegrał ani razu w roku poprzednim. Swoją supremację potwierdziła też Agata Wiśniewska i wydaje się, że wciąż jedynie Kinga Ociepka-Grzegulska jest w stanie poważnie zagrozić jej na zawodach.

puchar-polski2014-bouldering-jaworzno

***

  • Mistrz w adidasach…

Jak zwykle, w dniach poprzedzających zmagania, na pierwszy plan wysunął się temat obsady składu routesetterów. Starszym chwytowym imprezy został Grzegorz „Żółw” Karolak, pamiętany zarówno ze znakomitego popisu w Zakopanem dwa lata temu, jak i znacznie mniej udanego koncertu w tym samym miejscu rok później. Wspierany był przez rzetelnego, chociaż pozostającego w drugim szeregu chwytowych Piotra Sudera oraz znakomicie zapowiadającego się stażystę Piotra Czarneckiego („Skręcika”, tudzież – jeśli wolicie – „Neckiego”). Z taką drużyną miał utrzymać pielęgnowaną przez siebie opinię artysty, a zrazem sprostać ryzyku poświęcenia wspinaczkowych trudności na rzecz abstrakcyjnej estetyki kolorowych trójkątów.

Wrażenia wspinaczkowe z sobotnich eliminacji mogły być tylko dobre. Dwanaście problemów wymagało zarówno umiejętności, jak i pewnego zapasu siły, zarazem próg siłowy tych przystawek nie był na tyle wysoki, aby zepsuć zabawę zawodnikom spoza czołówki (panów przybyło 68, kobiet 24). Może istotnie zabrakło wymogu czujniejszej pracy na nogach – ale nie ma czego żałować, gdyż inaczej Aleksander Romanowski nie miałby okazji do pięknego popisu, jakim było zaliczenie wszystkich punktów programu w… „adidasach”.

Prawda, że Mistrz Polski miał na nogach obuwie nie byle jakie („podejściówki” znanej amerykańskiej firmy wspinaczkowej); prawda, że od ponad roku kręci w nich po kilkanaście baldów tygodniowo (jako starszy chwytowy Bloco); prawda, że już podczas przygotowań do tegorocznego Bloco Open zaskoczony Tomek Oleksy narzekał, że z Olem „nie idzie wyczuć trudności przystawek”, bo w butach wspinaczkowych idzie mu wyraźnie gorzej… Niemniej prawdą pozostaje też, że niejednemu, który nieśmiało wierzył w możliwość pogrożenia warszawiakowi palcem, mina zrzedła.

Eliminacje, co również dobrze o nich świadczy, wyraźnie wskazały grupę osób mających zdecydowane szanse występ w finale. Wśród panów cztery komplety (Romanowski, Tomek Oleksy, Jakub Główka i Andrzej Mecherzyński-Wiktor), wśród pań jedna liderka (Agata Wiśniewska z dziewiątką topów) oraz sześcioosobowa grupa pościgowa (Katarzyna Ekwińska, Katarzyna Smagała, Karina Mirosław, Olga Niemiec, Julia Zaniewska, Małgorzata Rudzińska). Ładna pogoda i sprawna organizacja dopełniły przyjemnego obrazu sobotnich zmagań – tym milszych, że dających zawodnikom okazję do spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi po wakacjach.

  • Niedziela pod pogodowe dyktando

Niedziela przywitała nas niestety pogodą nieco mniej łaskawą. Półfinały przebiegały jeszcze w atmosferze wakacyjnej, jednak już towarzyszący finałowej rozgrywce coraz mocniejszy deszcz dobrze współgrał z poniedziałkowym początkiem roku szkolnego (tudzież sesji poprawkowej). W tych warunkach zrazu dusznawych, a następnie po prostu wilgotnych, dawała się we znaki kwestia sportowo drugorzędna – zarazem kluczowa w balderingu – mianowicie tarcie, zarówno chwytów jak i struktur.

O ile w półfinale zawodnicy po prostu potracili nieco skóry, tudzież zostali zmuszeni do zastosowania trochę bardziej męskich patentów, o tyle rozgrywka finałowa przebiegła wśród okrzyków „płynie!, płynie!”; zgoda, że stanowiących nierzadko po prostu wygodną wymówkę. Deszcz obnażył też niestety znany problem organizacyjny chyba wszystkich polskich zawodów plenerowych – brak właściwego zabezpieczenia hydrologicznego strefy izolacji. Dla równowagi dodajmy jednak, że sama ściana pozostała nienagannie sucha do samego końca rywalizacji, dzięki czemu zmagania przebiegały cały czas zgodnie z harmonogramem, za co należy docenić organizatorów, skoro ten aspekt również zwykł nierzadko szwankować.

  • Co pokazały półfinały?

Jeśli chodzi o rywalizację męską półfinał nie był zaskakujący, chociaż może nieco zbyt trudny. Spośród wspomnianych liderów do finału awansowali wszyscy: Andrzej Mecherzyński-Wiktor pokonując trzy baldery, pozostali topując raz, niemniej flashem. Skład uzupełnili Adrian Chmiała (również top w pierwszej próbie) oraz Krzysztof Szalacha, który ilością prób do topu wyprzedził Kamila Ferenca. Swoją drogą, Kamil powinien nareszcie uwierzyć, że należy do ścisłej krajowej czołówki – wygląda bowiem na to, że zwyczajnie nie potrafi wyobrazić sobie wygranej w zawodach. Skutki jak wyżej…

Wśród pań znakomicie spisała się Małgorzata Szymańska, niespodziewanie wdziewając przed finałami koszulkę liderki (znakomite rozciągnięcie przydaje się na „żółwiowych” baldach). Z grupy dziewcząt, które w eliminacjach spisały się nieco słabiej, uciekła też Magdalena Salabura, tym samym debiutując na finałowej scenie. Formę z soboty potwierdziły Olga Niemiec, Małgorzata Rudzińska oraz Katarzyna Ekwińska. Nieobecność w szóstce Sylwii Buczek po raz kolejny sygnalizuje, że tarnowianka z krakowskim paszportem ciągle nie uporała się z zadaniem przełożenia imponującego przygotowania fizycznego na umiejętności stricte wspinaczkowe.

  • Olo Romanowski zdecydowanym liderem

Finał przebiegał zgodnie z oczekiwaniami – zadania wspinaczkowe nie faworyzowały mistrzów drabiny Bachara, zarazem dyskwalifikując siłowych abnegatów. Szczególnie męska dwójka dała możliwość popisania się „mocą i zapasem”. Szkoda, że była nieco za długa jak na zawody, zwłaszcza zawody rozgrywane w wilgotny, letni dzień; stąd brak na niej choćby jednego topu. „Olo” Romanowski, który rankiem chyba nie zdążył zjeść porządnego śniadania i w półfinale pogrywał nieco smętnie, pod wieczór przypomniał sobie, że nie potrafi przegrywać, w związku z czym nie przegrał. Dystans duży – trzy topy lidera wobec zaledwie jednego, do jakiego zdolni byli jego towarzysze na podium (Tomasz Oleksy – top na jedynce oraz „Mechanior” – top na czwórce, lecz z gorszymi próbami). Zarazem podium od miejsc pozostałych oddzielone zostało linią wyraźną, znaczoną niezerowym wynikiem w kolumnie pokonanych problemów.

Pierwsza szóstka:

  1. Aleksander Romanowski (KW Warszawa)
  2. Tomasz Oleksy (MKS Tarnovia)
  3. Andrzej Mecherzyński-Wiktor (CW Reni-Sport Kraków)
  4. Jakub Główka (UKA Warszawa)
  5. Krzysiek Szalacha
  6. Adrian Chmiała (KS Korona)
  • Wśród dziewczyn rządzi Agata

U pań wszystko było niemal jasne już po dwóch pierwszych przystawkach, pokonanych wyłącznie przez Agatę Wiśniewską, która najzwyczajniej wspina się lepiej od reszty. Elegancka czwórka (tylko nieznacznie różniąca się od męskiej jedynki) zdobyła powszechny poklask, niemniej żadnej pogromczyni. Tym samym walka o 3. miejsce rozegrała się na nietrudnej, a zarazem nie mniej estetycznej trójce, flash, na której dał odpowiednio drugą i trzecią lokatę Katarzynie Ekwińskiej i Małgorzacie Szymańskiej. Większa skuteczność na tym problemie mogła wywindować Olgę Niemiec na najniższy stopień podium, jednak pomyłka przy pierwszej próbie zepchnęła reprezentantkę Korony poza strefę medalową.

Pierwsza szóstka:

  1. Agata Wiśniewska (KW Toruń, adidas Outdoor Team, Gatowalls, Five Ten, DMM, Edelweiss, NST, Camper)
  2. Katarzyna Ekwińska (KW Toruń, Gatowalls, Heartbeat)
  3. Małgorzata Szymańska
  4. Olga Niemiec (KS Korona)
  5. Małgorzata Rudzińska (AKW Kotłownia)
  6. Magdalena Salabura (Avatar)

***

Zawody w Jaworznie, z dokładnością do powodzi w strefie, udane. Pierwsze karty rozdano, chociaż mistrz ze Stolicy chyba nie włączy się w rywalizację o zdobycie Pucharu, skoro za tydzień występuje pod Tatrami w roli chwytowego. Szanse na to, że najlepsi w Jaworznie za tydzień kompletnie zawiodą są znikome – skład czołówki potwierdził się po raz nie wiadomo który. Może cieszyć, że coraz pewniejszą pozycję ma w niej Adrian Chmiała, martwi zarazem, że nie zdarza mu się awansować do finałów z pozycji najwyższych. Obecność w Zakopanem Piotra Bunscha czy Jakuba Jodłowskiego może pokrzyżować plany młodego koroniarza. Również Krzysztof Szalacha nie należy do pewniaków przed drugą edycją Pucharu.

Ekipa „Żółwia” spisała się w Jaworznie nienagannie, wbrew opinii niektórych malkontentów (szerzej na ten temat już jutro na blogu). Zaproponowane baldy były nowoczesne, przemyślane i w żadnym wymiarze nieprzesadzone, przygotowane z myślą o zawodach i zawodnikach, nie zaś zaspokojeniu ambicji starszego chwytowego. Samemu Grzegorzowi udało się zarazem zaznaczyć własny, wyrazisty i trudny do podrobienia styl.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum