22 maja 2014 08:18

Denis Urubko o okolicznościach wejścia na Kanczendzongę

19 maja o godz. 9:40 czasu lokalnego Denis Urubko zdobył szczyt Kanczendzongi. Zapytaliśmy o okoliczności i szczegóły wejścia.

19 maja 2014. Denis Urubko na szczycie Kanczendzongi (fot. Denis Urubko)

19 maja 2014. Denis Urubko na szczycie Kanczendzongi (fot. Denis Urubko)

Aneta Żukowska / outdoormagazyn: Gratulujemy zdobycia szczytu! Trochę wszystkich to zaskoczyło. O tyle, że chwilę wcześniej pojawiły się informacje o odwrocie wszystkich członków wyprawy. Dlaczego zdecydowałeś się zaatakować szczyt samotnie? Jak to wyglądało?

Denis Urubko: Dziękuję bardzo, jest mi bardzo miło :) Tak, na początku została podjęta decyzja o wycofie. Najpierw trójka ADA (Alex Txikon, Dmitrij Siniew, Adam Bielecki – przyp. red.) postanowiła kontynuować szturm, bez względu na ryzyko – tam były dość długie odcinki, gdzie odpadniecie groziło śmiercią. Wtedy Artiom i ja postanowiliśmy zawrócić. Zakładaliśmy powrót z dodatkowymi 300 metrami liny po to, żeby zaporęczować niebezpieczne fragmenty.

W namiocie Artiom stwierdził, że chce iść jutro po śladach chłopaków do góry. Jednak trójka ADA zawróciła. O północy zakończyliśmy przyjmowanie ich w namiocie. Było widać jak ciężko jest Alexowi … reszcie też.

Na następny dzień zapowiadali pogorszenie pogody i Artiom zdawał sobie sprawę, że nie da rady utrzymać odpowiedniego tempa. Do tego dochodził ryzykowny teren. Wydawało się, że drugiej szansy już nie będzie. Więc trzeba było się zdecydować na działanie w pojedynkę – przestać być na kilka godzin kierownikiem, tylko uczestnikiem ataku. No i pobiegłem, tak jak zwykle.

Pojawiły się także informacje o trudnościach, które zaskoczyły Was na drodze. Jak one konkretnie wyglądały? Dlaczego wybraliście taką drogę ataku szczytowego?

Generalnie, to jest górna część kilku dróg. Takie zwykłe warunki, jak to na Kanczendzondze od północy. Tutaj jest o wiele bardziej niebezpiecznie i trudniej niż od strony południowej. Może właśnie dlatego już od wielu lat (10 lub 20) nikt tędy nie wchodził.

Co spowodowało odwrót pozostałych członków wyprawy?

Czas i wysokość. Chłopaki szli mając nadzieję zrobić trawers – chcieli zejść południową stroną. Tam są poręczówki od bazy aż do szczytu. Oprócz tego, jak już mówiłem, sama droga jest o wiele prostsza. Dlatego mieli plecaki z rzeczami. Pokonali wysokość 450 metrów w przeciągu 10 godzin. Dalej szli coraz wolniej. O godzinie 16:00 byli na 8350 m. Jako kierownik zdawałem sobie sprawę, że nie zdążą być na szczycie za dnia. Poradziłem im przez radio, że powinni się cofnąć. W grupie Adam był nastawiony już od jakiegoś czasu na wycof. Zdrowy rozsądek zwyciężył.

Jakie macie dalsze plany? Czy jakoś został zmodyfikowany pomysł na poprowadzenie nowej drogi na północnej ścianie Kanczendzongi?

Nasze plany zostały skorygowane warunkami oblodzenia w Himalajach i tokiem całej wyprawy.

***

O szczegółach wyprawy również tutaj.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum