Nie wspinam się dla nagród, ale zdobycie szczególnie tej dało mi sporą satysfakcję – Rafał Sławiński o Złotym Czekanie
Pod koniec marca w Courmayeur po raz 22. wręczono nagrody Piolets d’Or. Laureatami tej najbardziej prestiżowej nagrody alpinistycznej zostali Ueli Steck, Rafał Sławiński i Ian Welsted. Z Rafałem Sławińskim rozmawia Janusz Kurczab.
***
Janusz Kurczab: Jeszcze raz wielkie gratulacje od naszej redakcji za zdobycie „alpinistycznego Oscara”, a jestem pewien, że mogę być wyrazicielem uznania również czytelników portalu wspinanie.pl oraz całej polskiej społeczności alpinistycznej! Przekaż gratulacje także Ianowi! To chyba pierwszy Złoty Czekan dla Kanady, a ponieważ jest w nim jakaś cząstka polskiego udziału, tym większa dla nas satysfakcja…
Rafał Sławiński: Dziękuję! Nie wspinam się dla nagród, ale przyznaję, że zdobycie szczególnie tej dało mi sporą satysfakcję. Masz rację, jest to pierwszy Złoty Czekan dla Kanady. Ale jak mówisz, jest też w jakiś sposób polski. Choć jako wspinacz wychowałem się w Kanadyjskich Górach Skalistych, to dzięki rodzicom – taternikom – polskie środowisko wspinaczkowe było mi zawsze bliskie. I oczywiście, przekażę też gratulacje Ianowi – jak wróci z Alaski.
Jak oceniasz organizację imprezy w Chamonix i Courmayeur i atmosferę tam panującą?
Impreza była bardzo fajna. Pod względem organizacji i spektaklu, szczególnie zabłysło Courmayeur: parada główną ulicą z udziałem miejscowych przewodników w tradycyjnych strojach, pełna sala, rzeczywiście trochę takie Oscary… Chamonix nieco mniej Złotym Czekanem żyło, może po prostu dlatego. że jest większe, z większą liczbą przyjezdnych, którym alpinizm jest trochę obojętny. Ale chyba najfajniejszą stroną imprezy była jej część nieformalna: poranne rozmowy nad kawą i wieczorne nad piwem, z fascynującymi ludźmi o niesamowitych przeżyciach.
Tuż przed uroczystościami „Piolets d’Or 2014” dziennikarze zaczęli podważać prawdomówność Ueli Stecka. Artykuł w „Le Monde” ukazał się w momencie, kiedy mógł wpłynąć na decyzję Jury. Mimo przyznania nagrody Steckowi, temat nadal jest drążony – ostatnio na łamach hiszpańskiego portalu desnivel.com. Niektórzy węszą aferę porównywalną z mistyfikacjami Słoweńca Tomo Česena. Co sądzisz o konieczności dostarczania dowodów, że przejście rzeczywiście zostało dokonane?
Rozumiem, dlaczego tego typu zarzuty są stawiane. Ueli Steck zrobił coś tak niesamowitego, że dosłownie nie chce się wierzyć. Tak jak powiedziałeś, nieuchronnie narzucają się porównania z (prawdopodobną) mistyfikacją Tomo Česena na Lhotse. Osobiście Ueli’emu wierzę: pokazał już wielokrotnie (i to z dowodami), że wspina się tak dobrze, że pewnie stać go na taki wyczyn jak samotne przejście południowej ściany Annapurny. Żałuję jednak, że nie ma na to niezbitych dowodów takich jak zdjęcia czy pozycje GPS. Nie dlatego, że mi są specjalnie potrzebne – wierzę mu na słowo – ale żeby zapobiec takim dyskusjom, jakie miały i nadal mają miejsce.
Mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, że trzeba będzie składać dossier z dowodami na nominowane przejścia. Byłoby to w jakiś sposób zaprzeczeniem swobody i luzu, jakie prezentuje alpinizm. Ale z drugiej strony, jest też chyba mitem, że w „dawnych, dobrych czasach” wierzyło się ludziom bezwarunkowo na słowo. Mistyfikacja zawsze istniała i zawsze trzeba było się zastanowić, czy osoba opowiadająca nam o jakimś wspaniałym wyczynie jest wiarygodna. Dla mnie Ueli taką osobą jest.
Nie wszyscy nominowani do nagrody byli usatysfakcjonowani końcowym rozstrzygnięciem. Hansjörg Auer dał temu publicznie wyraz w wywiadzie dla portalu montagna.tv, sugerując, że ich zdobycie Kunyang Chhish East padło ofiarą jakichś rozgrywek wewnątrz Jury. Czy coś doszło do Twoich uszu, były jakieś przecieki?
Jakieś przecieki do mnie doszły, ale wolałbym o nich nie mówić. Podkreślę raczej to, co powiedzial George Lowe, przewodniczący Jury. A mianowicie, że tegoroczne jury (i to nie jednomyślnie) wyróżniło przejście Ueli’ego i nasze, ale inne jury równie dobrze mogłoby wyróżnić inne przejście albo przejścia z ostatecznej piątki – a nawet wybrać inną piątkę. Porównanie Złotych Czekanów z Oscarami jest tu trafne. Alpinizm nie jest taki jak chociażby zawody boulderowe, gdzie przeważnie jasne jest, kto wygrał. Złoty Czekan jest właśnie takim alpinistycznym Oscarem: jednym się to przejście bardziej podoba, innym tamto. Ale fakt, że jest to wybór w pewnym stopniu subiektywny, nie znaczy, że się nie można nad sprawą zastanowić. Co tobie się najbardziej podobało z tego, co zrobiono w zeszłym roku w górach? Hmm, mnie raczej co innego, ale widzę co masz na myśli…
Jak się udały wycieczki, ew. wspinaczki w Masywie Mont Blanc i jak się podobał ten rejon górski?
Był to mój pierwszy wyjazd w jakiś sposób wspinaczkowy w Alpy, ale na pewno nie ostatni. Nie zwojowalem za dużo: parę „goulottes”, parę dni na nartach – ale na tyle, żeby stwierdzić, że mi się podoba. Nie zamieniłbym „moich” dzikich Gór Skalistych na przepełnione Alpy, ale łatwy dostęp do wspaniałych dróg jest nęcący. Może przyjadę na dłużej w przyszłym roku…
Dziękuję za rozmowę!
Bardzo było mi miło!
Janusz Kurczab