11 marca 2014 14:48

Bloco Open 2014 – rządziła reguła „zwycięzca bierze wszystko”, chętnych było ponad 350 osób!

W gruncie rzeczy trudno uwierzyć, że rozegrane w sobotę zawody Bloco Open były dopiero trzecią edycją tej imprezy. Warszawska balderownia wniknęła bowiem w krajobraz stołecznego wspinania bardzo głęboko i niemal natychmiastowo. Uświadomienie sobie, że jeszcze trzy lata temu nie było Bloco w ogóle, jest ćwiczeniem wyobraźni z wyższej półki.

Szybkie wrośnięcie młodej przecież ściany w mazowieckie grunta zaowocowało równie prędkim wykształceniem się kilku świeckich tradycji. Przed zawodami chodziła po Mieście mantra „na Bloco wygrywa Jodła” (Kuba Jodłowski bronił bowiem tytułu „odwiecznego” mistrza Bloco, tzn. zwycięzcy obu poprzednich wydań imprezy); z okazji zawodów gospodarze postarali się o wiosenną nowalijkę (tym razem były to jednak nowe panele, nie nowa lokalizacja ściany); jak zwykle rządziła reguła „zwycięzca bierze wszystko” – potencjalnych tryumfatorów kusiła nagroda rzadkiej w Polsce wysokości, wyraźnie przewyższająca wartością fanty pocieszenia. Wreszcie – na starcie stawiła się, jak co roku, imponująca liczba zawodników – tym razem grubo ponad 350 osób!

Bloco Open 2014 (fot. Michał Wojcieszek)

Bloco Open 2014 (fot. Michał Wojcieszek)

***

  • Eliminacje

Na tłumy czekało 40 (sic!) przystawek i 10 godzin czasu w eliminacjach, zgodnie z uznaną praktyką przebiegających we flashowej formule. Baldy monochromatyczne i wedle blocowej skali trudności – każdy kolor kodował mniej więcej określony poziom wyzwania sportowego, od najprostszych pomarańczowych, po czarne i białe: te miały zadecydować o składzie finałowych szóstek.

Wspinania było więc wystarczająco dużo dla każdego, niestety nieco gorzej wyglądała sytuacja z dostępem do przestrzeni, problemów i powietrza; rzecz zrozumiała i nienowa podczas zmagań tego rodzaju. Co bardziej przebiegli i zdyscyplinowani, a może po prostu doświadczeni, pojawili się w hali już przed dziewiątą rano i nie żałowali swojego wyboru, bowiem od wczesnych godzin popołudniowych do szóstej wieczorem, kiedy runda eliminacyjna dobiegła końca, wspinanie wiązało się z koniecznością wystawania w peerelowskich kolejkach.

Zwyczajem zawodów w Polsce staje się obecność gości zagranicznych. Nie inaczej w Warszawie, może nie najbardziej atrakcyjnym turystycznie zakątku kraju, ale przecież przynajmniej posiadającym autostradę do Niemiec i duże lotnisko, na którym wylądował gość największe wzbudzający emocje, bo raz – że nieznany, a dwa – ponoć astronomicznie silny. Nic więc dziwnego, że pojawienie się Manuela Cornu (około południa) wzbudziło pewne ożywienie wśród koneserów, chcących już podczas eliminacji wysondować głównego przeciwnika „naszych” w finale. Innym „pewniakiem z paszportem” był goszczący tu nie pierwszy raz Litwin Kipras Baltrunas, gość z Wilna; siłę tego jegomościa mieliśmy okazję poznać już wcześniej.

Eliminacje (Michał Wojcieszek)

Eliminacje (Michał Wojcieszek)

Przybysze nie zawiedli i obaj weszli do finałowej rundy, co skądinąd wymagało nie lada wyczynu – kompletu 40 topów na problemach ułożonych bez przesadnego trendy-settingu, tylko po prostu bardzo dobrze przez ekipę pod przewodnictwem Olka Romanowskiego (wielka to strata dla zawodów, że nie startował i wielki zysk, że układał) i Tomasza Oleksego. Połowa późniejszych finalistów zamknęła ten temat dosyć szybko (Manuel, Kipras i niżej podpisany), trzech pozostałych (Kuba Jodłowski, „Krzysiu” Bunsch i Piotrek Czarnecki) musiało walczyć do upadłego. Wydawało się, że ich szanse przed finałem znacząco przez to zmalały… Zaskoczenie – pod kreską Kuba Główka, którego ostatecznie przemógł najtrudniejszy, biały balder na pochylni.

Jeśli chodzi o panie miła wiadomość: etatowa faworytka zawodów w Polsce, Kinga Ociepka-Grzegulska, uporała się z kontuzją i znowu stanęła do walki, po dłuższej przerwie. Jej awans z pierwszego miejsca do finałowej siódemki (miejsca 5 -7 ex aequo: Paulina Kalandyk, Marta Czajkowska i Gosia Rudzińska) nie był zaskoczeniem. Wynik Kingi powtórzyć była w stanie tylko Katarzyna Ekwińska, wschodząca gwiazda zawodów boulderowych. Poza tym nad kreską jeszcze Monika „Ryba” Młodecka i nieco zaskakująco (chociaż już nie pierwszy raz w życiu) Wiktoria Młocka, która wyprzedziła tak uznane rywalki jak Karina Mirosław czy Olga Niemiec.

  • Finały

Wieczorne finały, anonsowane w prasie ogólnodostępnej i wyczekane przez środowisko, przyciągnęły pokaźną grupę publiki, która mogła poczuć się doceniona. Ciemna hala, snop światła przecinający cień i ukazujący zawodnika, w tle dobrze miksowana muzyka wraz z żywą konferancjerką Marcina Wernika i Roberta Subdysiaka; wreszcie – baldy na znakomitym poziomie, bez niepotrzebnych ruchów, bez przesadnej gimnastyki, bez lekceważenia zasad estetyki, także wizualnej (fioletowe szpaksy na szarych trójkątach ułożonych w gwiazdę na ścianie, męska trójka), słowem – bez błędów i wypaczeń. Do tego relacja na żywo w internecie.

Rywalizacja wedle (znajdującej coraz większe uznanie także na imprezach nieoficjalnych) formuły pucharowej, w której najpierw zawodnicy oglądają problemy finałowe, potem zaś wspinają się na nich po kolei, jedna za drugą i jeden za drugim; jasne i czytelne dla widzów. Rywalizacja na 4 problemach po 4 minuty na każdym. Rywalizacja o złoto.

Paulina Kalandyk i Piotrek Bunsch (fot. Wojciech Ryczer)

Paulina Kalandyk i Piotrek Bunsch (fot. Wojciech Ryczer)

Jedynka męska „rozbiegowa”, czyli nietrudna; wiodła po częściowo połogiej formacji i umożliwiała no-handa w kluczowej partii. Mimo to Piotrka Czarneckiego, najbardziej zmęczonego po eliminacjach, łapią na niej skurcze bicepsów („źle pomieszał karbo z wodą, to go wypłukało”); miał się już nie wyplątać z kłopotów do końca startu. Zaskoczenie – „Jodłoś” nie daje rady, jako jedyny! I niestety, sprawdziła się stara reguła mówiąca o tym, że „jedynka” w finale potrafi podciąć skrzydła; Kuba też już nie zawalczył w tych finałach. Pierwszy problem niewieści takoż spełnił zadanie „rozkręcenia” zawodniczek, jakkolwiek zdarzały się na nim potknięcia, zaś najmniej doświadczona z finalistek, Wiktoria Młocka, musiała podzielić los „Jodły” i obejść się smakiem.

Męska dwójka okazała się decydującą. Kto dał się zwieść chwytowym i wybierał „oczywisty”, siłowy patent na ruch do bonusa, ten tracił cenne próby albo i całego balda (podobno sami chwytowi też się na to nabrali i patent ten miał nieformalny status „oficjalnego”). Ostatecznie, finiszują na nim Piotrek Bunsch (flashem!), Mechanior i Kipras. Manu musi uznać wyższość Unii Polsko-Litewskiej, Skręcik skręca się z bólu, a „Jodła” potwierdza, że jeszcze szuka szczytowej formy po jej małym załamaniu w zeszłym sezonie. W tym samym czasie dziewczyny gubią się na wyjściu z okapu i nawet siła Kingi nie jest tu wystarczającą – bald bez topów.

Trójki wiodą przez solidne przewieszenia i testują przygotowanie fizyczne, a także umiejętność pracy ciałem na paczkach. Męski problem wygląda przehardo, w praktyce okazuje się wkaszalny – trzy topy: Kiprasa, Bunschyka i Mechaniora. Tym samym Bunschyk pokazuje, że nawet po niekończących się eliminacjach da się jeszcze zginać ręce (aczkolwiek musiał je zginać na całego, rezerwy żadnej już nie miał). Zaliczając trzeciego flasha krzyczał głośno – wiedział, jak blisko jest zwycięstwo.

Piotrek Bunsch (fot. Wojciech Ryczer)

Piotrek Bunsch – nr 1 wśród panów (fot. Wojciech Ryczer)

Czwórka pań stała się przyczyną nie lada sensacji. Start z nabiegu okazał się piętą achillesową Kingi Ocipki-Grzegulskiej, która tym samym wypadła poza podium – pierwszy raz od nie-wiadomo-kiedy. Zarazem Kasia Ekwińska domknęła swój start trzecim flashem, tym samym pieczętując zwycięstwo. Na 2. miejscu Paulina Kalandyk, za nią Gosia Rudzińska.

Kasia Ekwińska (fot. Wojciech Ryczer)

Kasia Ekwińska – nr 1 wśród pań (fot. Wojciech Ryczer)

U facetów każdy z trzech głównych bohaterów mógł tymczasem sięgnąć po tryumf – ale ani Kipras, ani „Krzysiu” Bunsch nie dali rady siłowemu wyjściu z robin-hoodk’ów do oblaka, które wieńczyło ostatni problem. Kiedy więc na scenę wyszedł niżej podpisany wiadomo było, że bald ów jest dla niego „być albo nie być”, przegrywał bowiem z kolegą z Krakowa o jedną próbę. Cóż można rzec – wierzymy, że Olo Romanowski robił ten ruch w adidasach i nad zwiniętym materacem, tak jak wierzymy, że prawdopodobnie wygrałby te zawody, gdyby tylko w nich startował. Wiemy jednak, że tego wieczoru „czwórka” była dla wszystkich finalistów zbyt trudna. Słowem – czwórka bez topu, Bunschyk mistrzem Bloco!

***

Ceremonia wręczania nagród malownicza, bo w roli podium wystąpiły trzy płasko ścięte struktury prykręcone tymczasem na blocowym połogu. Kasia Ekwińska otwierała pierwszego szamapana w życiu, publika nie zawiodła i została oklaskiwać najlepszych, wszyscy kiwali głowami w uznaniu dla organizatorów oraz jakości burgerów, które przez cały dzień można było kupić przed halą (podobno wyborne, niestety nie miałem okazji). No a potem, jak to potem… pojechało się na imprezę, ale o tym, zgodnie z regułami savoir-vivre’u, już się w relacji nie napisało. Tyle z Warszawy.

Mechanior

Wyniki Bloco Open:

Finały:
1. Kasia Ekwińska
2. Paulina Kalandyk
3. Gosia Rudzińska
4. Monika Młodecka
5. Kinga Ociepka-Grzegulska
6. Marta Czajkowska
7. Wiktoria Młocka

1. Piotr Bunsch
2. Andrzej Mecherzyński-Wiktor
3. Kipras Baltrunas (Litwa)
4. Manuel Cornu (Francja)
5. Piotr Czarnecki
6. Kuba Jodłowski

Pełne wyniki na: http://bloco.pl/competition/scoreboard




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    zawody [13]
    przy okazji - dlaczego zrezygnowano (w większości zawodów towarzyskich) z…

    12-03-2014
    amm