13 stycznia 2014 11:19

O swoich wrażeniach z Trafo Boulder Szpil 2014 pisze Piotrek Bunsch

Trafo Boulder Szpil 2014 za nami. Zawody wygrali Agata Wiśniewska (KW Toruń) i Piotr Bunsch (KS Korona Kraków). Na zawody zapisało się  bagatela 400 zawodników i zawodniczek, ostatecznie wystartowało 234, co i tak jest liczbą robiącą wrażenie. O swoich wrażeniach z katowickiej imprezy pisze Piotrek Bunsch.

Agata Wiśniewska i Oliwka Bechyne wizualizują bouldery (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Agata Wiśniewska i Oliwka Bechyne wizualizują bouldery (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

***

Oglądam wyniki z zawodów na Trafo i zastanawiam się, o czym można napisać, żeby nie stworzyć kolejnej rzetelnej, dobrze napisanej relacji z zawodów. W końcu jestem zawodnikiem, a nie reporterem…

Moje pierwsze spostrzeżenie dotyczy kobiet, które na zawody zaczęły przyjeżdżać coraz liczniej. Co szósta osoba na sobotnich zawodach była kobietą. Chciałem też z wyników wyciągnąć wnioski, jakie to one są silne w porównaniu z mężczyznami, ale przypomniałem sobie, że miały dość sporo dodatkowych stopni i chwytów w kolorze żółtym, które notabene po pewnym czasie (wszystkie) stały się czarne. Startując w ostatniej grupie parę razy trafiłem na taką pułapkę. Dobrze, że zawodników bacznie obserwowali sędziowie i zwracali uwagę na poprawność pokonywania problemów.

Ludzi było naprawdę dużo, ale nie dało się tego odczuć zbyt drastycznie. Nowo otwarty fragment boulderowni, do którego trzeba było pokonać ścieżkę po schodach i długich korytarzach, rozproszył licznie zgromadzony tłum. Był też dobrym sposobem na złapanie oddechu i wymuszony, krótki odpoczynek.

Z zapisanych ponad 400 zawodników co prawda pojawiła się tylko nieco ponad połowa, ale to i tak pokaźna liczba, średnio 60 osób na dwugodzinną grupę. Wydaje mi się, że termin zawodów spowodował, że wiele osób nie zdecydowało się przyjechać. Święta, nowy rok, dużo osób zapewne odpoczywało po ciężkiej końcówce poprzedniego sezonu i jeszcze nie zrobiło formy. Do tego kończący się semestr akademicki i wspinaczkowe plany na zbliżające się ferie. Jest też tych zawodów rozprzestrzenionych po całej Polsce już całkiem sporo. Organizatorzy, jeżeli chcą myśleć o poważnych imprezach, nie tylko dla lokalnych zawodników, muszą zacząć stosować jakieś metody mobilizujące.

Z drugiej strony, zawody w miłym przyjacielskim gronie też są bardzo przyjemne. Środowiska wspinaczkowe w wielu miastach są na tyle rozwinięte, że uzbieranie 200 startujących nie jest aż tak wielkim wyzwaniem. Myśląc o tym, co mogłoby zwabić najlepszych, pomysłów mam kilka. Porządne nagrody dla wielu, zaproszenia imienne, dobra routesetterka, odpowiedni termin, zadbanie o show wraz z liczną publicznością. Co zrobić, żeby przyjechało więcej osób ze środka stawki? Bo w sumie co to za różnica, czy wygra Bunsch czy Romanowski. Dobrze by było, żeby bawiło się jak najwięcej osób na jak najwyższym poziomie. Może klasyfikacja drużynowa… Dobra kasa do zgarnięcia dla najlepszego zespołu dajmy na to trzech gości i jednej pani. Obstawiam, że zadziałałoby to jak maszynka do „nakręcania” najlepszych do przyjazdu.

Trafo Boulder Szpil 2014 (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Trafo Boulder Szpil 2014 (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Teraz zastanawiam się, czy ludzie, którzy przyjechali do Katowic, inwestując cztery dychy i cały praktycznie weekend, do końca dobrze się bawili. Przygotowano 30 problemów eliminacyjnych. Dla mnie, a na brak mocy ostatnimi czasy nie narzekam, pokonanie 28 było naprawdę sporą „tyrką”. Podobnie jak dla całej reszty finalistów – trochę bardziej narzekających. Dwa bouldery, których nikt nie zrobił, były bardzo fajnymi problemami, ale na pewno nie nadawały się z powodu długości i trudności każdego pojedynczego przechwytu na tego typu zawody. Niestety, taki trend powtórzył się chwilę później w męskich finałach.

Zdaję sobie sprawę, że przykręcenie idealnych 30 problemów, wyłaniających najlepszą ósemkę i dających możliwość dobrej zabawy całej reszcie to trudne zadanie. Jednak wiem również, że uświadamiając sobie pewne fakty można takie zawody przykręcić dużo lepiej.  Eliminacje Pucharu Polski czy Mistrzostw Polski mają jeden ważny cel – wyłonienie 20 najlepszych półfinalistów. W mniejszym stopniu na oficjalnych zawodach liczy się zabawa reszty stawki. Na zawodach towarzyskich, moim zdaniem, nacisk powinien być nałożony właśnie na osoby spoza najlepszej dwudziestki.

Agata Wiśniewska (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Agata Wiśniewska (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Patrzę na wyniki pań. Pierwsze trzy bawiły się na pewno dobrze i na pewno dobrze się też umęczyły przed finałami. Zrobienie 20 z 30 przygotowanych przystawek to dużo skutecznego i męczącego wspinania. Kolejne kilkanaście pań miało pewnie z 10 przystawek, na których walczyły. Jednej się udało, drugiej nie. Albo może zapomniała o tym łatwym, który był schowany w jakimś zaułku. Mamy więc jakieś 15 pań, które są zadowolone, z czego 8 finalistek, które wieczorem mają robić wielkie show przed publicznością, a pewnie po eliminacjach ledwo stoją na nogach. Kobiet naliczyłem 42. Czy to nie znaczy, że 27 pozostałych chciałoby więcej się powspinać, lepiej bawić i wieczorem oglądać swoje silniejsze koleżanki w lepszej dyspozycji?

Może nie będę komentował kategorii OldBoy, bo jej frekwencja jest mało miarodajna. Można pomyśleć nad stworzeniem kategorii 30+, no może 35+. Chodzi mi tu o zmotywowanie nieco starszego pokolenia do bezpośredniej rywalizacji. Ci z 30+, którzy ciągle czują się na siłach, zawsze mogliby startować z młodszymi. Tylko wypadałoby zmienić nazwę. „OldBoy” mogłoby być dla wielu odstraszające!  Tę kategorię wygrał Waldemar Podhajny. Jestem pewien, ze mocy dodały mu jego ulubione krótkie spodenki. Kiedy poznałem Waldka jakieś osiem lat temu już się w nich wspinał od lat :) Można się śmiać. Ale takie artefakty rzeczywiście pozytywnie wpływają na psychikę zawodnika. Ja też mam swoje ulubione ciuszki i lubię startować w odpowiednio skrojonych spodniach.

Waldek Podhajny (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Waldek Podhajny (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Mężczyźni. Nie chcę bawić się w jakieś statystyczne porównania, ale tu sprawa ma się raczej podobnie jak u pań. Pierwsze 30 osób bawiło się pewnie wybornie. Może nie licząc tych kilku najlepszych (wieczornych gwiazd), którzy biegali po ścianie zmagając się z dużą liczbą średnich baldów, żeby w końcu i też w międzyczasie rozprawić się z tymi najtrudniejszymi, decydującymi o składzie finału. Zapasy glikogenu, ATP i kreatyny niestety szybko się wyczerpują. Choć w takiej formule niejeden pod koniec korzysta pewnie z zapasów tłuszczowych. Pół biedy, jak nie dostaniesz się do finału i po starcie otwierasz pierwsze piwko. Ale jak tu pokazać drugi raz w ciągu jednego dnia moc, kiedy skóra boli, zapasy wyczerpane, łokieć przeciążony, troczki ponaciągane i wraz z mocą zeszło z ciebie 4 litry wody.

Kolejna trzydziestka zawodników średnio bawiła się na połowie przystawek, z różnym wynikiem. O miejscach decydowała oczywiście liczba pokonanych baldów, choć niektórzy zbierając tylko bonusy całkiem dobrze umocnili swoje pozycję. Dalej wyniki wskazują na to, że cała reszta miała szanse powalczyć tylko na 10 problemach.

Oczywiście, nie można tylko po liczbie topów wyciągać zbyt dalece idących wniosków. Ale na coś to wskazuję. Trzeba by oszczędzić, a jednocześnie rozrzucić finalistów, pozwolić ludziom na bardzo różnym poziomie dobrze się bawić, nie układać za mało łatwych, ale też nie za dużo trudnych – ciężka sprawa. Próbowanie poszczególnych przechwytów to przecież też dobra zabawa, a może nie? Niemniej jednak uważam, że w tej materii da się wiele udoskonalić. Chociażby inwestując w profesjonalny routessetting.  Naszła mnie też myśl, że zawody z definicji to proces wyłaniania najlepszych. Więc, czy warto przejmować się środkiem stawki i osobami dopiero zaczynającymi swoją przygodę? Może takie dla wszystkich, towarzyskie zawody powinny być spotkaniami, a nie zawodami…

Wracając do Trafo. Konstruktorzy przystawek stworzyli raczej set przystawek w stylu old school. Takie sformułowanie powstało na tle wielkich zmian, jakie następują w sposobie kręcenia zawodów boulderowych. Teraz zwykłe siłowe przechwyty i baldy wymagające siły głownie górnych partii mięśni to już old school. Który to, szczególnie na zawodach Pucharu Polski, chowa się w cień przed, określanym przez wielu, „Trendy Settingiem” (trendy z ang. modny).  Mi bardzo spasował wczoraj taki właśnie styl.

Piotrek Bunsch (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Piotrek Bunsch (fot. Darek Porada / www.tradszkolawspinania.com)

Finały. Zmęczona grupa 19 osób spotkała się na odprawie technicznej tuż przed finałami. Było trochę zamieszania. Każdemu wręczono dwustronicowy regulamin, który został dokładnie omówiony. Rozpatrzone były nawet finałowe casusy. Niby wszystko jasne.  Trzy rundy, przeprowadzane parami. Słabszy z pary odpada i przechodzi dalej, aż do wyłonienia zwycięzcy. Formuła nazwana – K.O. (KnockOUT). Choć interesująca i ciekawa dla publiczności, nie spisała się za dobrze podczas finału.

Ciężko mi wypowiadać się na temat finału kobiet. Z tego co widziałem i słyszałem, raczej przebiegał bezproblemowo i wszystkie dziewczyny były zadowolone. Moją uwagę przykuła natomiast niezbyt powalająca estetyka przystawek. Bardzo dużo stopni i wiele niepotrzebnych chwytów, ewidentnie nakręconych już na finały Panów. W kategorii 45+ wygrał najmocniejszy. Też nie wszystko kontrolowałem. Ale już tu wyszły minusy zagmatwanej formuły, zupełnie niewspółgrającej ze zbyt trudnymi przystawkami. O wejściu do finału w parze Paweł GośAndrzej Chrapowicki zadecydowały szczegóły.  Ponieważ w ćwierćfinale były do pokonania 2 baldery, liczyła się suma wyników. Sędzia po starcie chłopaków ogłosił zwycięstwo Gośa nad rywalem z powodu uzyskania bodajże sumy 18 przechwytów w dwóch próbach (na obu przystawkach). Nie do końca rozumiem, jaka była idea tego sumowania, ale podobno wygrał ten lepszy o jedną próbę.

Nasze finałowe zmagania odbyły się już na bardziej estetycznych formacjach. Stopni i chwytów przed naszym startem ubyło, w moim mniemaniu, jednak trochę za wiele! Ciągle (zresztą jak co roku w Katowicach) wątpię również, czy były to finały zawodów boulderowych. Eliminacje to wytrzymałościowa konkurencja –  dwugodzinny interwał na 30 ściankach. Finały podobnie, bo raczej dwudziestoruchowe trawersy ciężko nazwać boulderingiem. Z drugiej strony, często jakiś super mocny gość robi w skałach bouldery 8C mające „tysiąc” przechwytów. W wielu przypadkach wystarczyłoby wbić spity i już droga jak się patrzy.

Poza tym, formuła finału wymagała ciągłych wstawek praktycznie bez odpoczynku. Każda para miała 6 minut na rozgrywkę i jak tylko jeden spadał ze swojej próby, drugi musiał natychmiast brać się do roboty. Niestety, o tym kto przechodzi do kolejnej rundy w większości męskich przypadków decydowały niuanse. Ja z Romanem Batsenko w ćwierćfinale wygrałem o jeden chwyt, w półfinale z Kubą Jodłowskim  wynikiem z poprzedniej rundy, a w finale z Piotrkiem Czarneckim o jedno, jak się okazało, najbardziej spektakularne i widowiskowe na całych zawodach, finałowe wyjście z pięty.

Czy wygrywanie w taki sposób jest satysfakcjonujące? Nie za bardzo. Cieszę się, że wygrałem, ale nie pokazałem, jak to się mówi – mocy i zapasu. Nie było za bardzo, na czym się wykazywać, bo najdalej na finałowych przystawkach udało się dojść gdzieś do połowy. Abstrahując od tego, jak bawił się wygrywający, ważniejsze jest to, jak słabo bawili się przegrywający. Dużo gorzej przegrywa się o mały włos niż wtedy, kiedy obserwuje się kolegę, który po prostu wspina się lepiej i jest silniejszy.

Mnie męczą takie udziwniane formuły. Może dlatego, że jestem zawodnikiem przyzwyczajonym do startowania i rywalizowania w systemie standardowym. Bardzo często coś nie do końca gra, nie jest sprawiedliwie i finaliści nie są niezadowoleni. Może nie ma to jakiegoś wielkiego znaczenia, bo zawsze ktoś tam wygra i zawody się zakończą. Jednak dbałość m.in. o takie właśnie szczegóły, starania, aby jak najwięcej osób było zadowolonych i dobrze się bawiło, moim zdaniem może pozwolić na zorganizowanie niepowtarzalnych zawodów, które wszyscy będą pozytywnie wspominali i z chęcią przyjadą w następnym roku.

Nie wiem, co działo się na imprezie w Katowicach. Grał dobry DJ, trochę imprezowiczów gdzieś tam pod koniec zawodów już się kręciło. Była już prawie 23.00, kiedy odjeżdżałem i nie zapowiadało się zbyt ciekawie. Wróciłem do domu i opuściłem tę nieoficjalną część imprezy, przez wielu uważaną za tak bardzo ważną. Tym razem odniosłem jednak wrażenie, że mało kto przyjechał do Katowic z takim nastawieniem. Obserwując inne zawody, jest zresztą podobnie. Może to ja się starzeję, może staliśmy się w końcu prawdziwymi sportowcami albo po prostu nie dostrzegam tego, co tak naprawdę dzieje się w środowisku i omija mnie to, co jeszcze parę lat temu było dla mnie tak pociągające po i w trakcie tego typu imprez…

Piotrek Bunsch

Galeria zdjęć z zawodów Darka Porady.

Wyniki zawodów:

Kobiety:
1. WIŚNIEWSKA Agata (KW Toruń)
2. KAZBEKOVA Jenya (Milo, Scarpa, Camp)
3. KALANDYK Paulina (RKW, Heartbeat)
4. BECHYNE Oliwka (KS Korona)
5. RUDZIŃSKA Gosia (AKW Kotłownia)
6. KOWALSKA Ania
7. SZYMAŃSKA Gosia
8. STAŃCZAK Aleksandra

Mężczyźni:
1. BUNSH Piotr (KS Korona)
2. CZARNECKI Piotrek (KS Korona)
3. JODŁOWSKI Kuba (Columbia, Crux)
4. JELONEK Paweł (KW Częstochowa)
5. FOJCIK Igor (CW Cechownia)
6. WÓJCIK Adam (Woodpecker, ŁKW)
7. PORĘBSKI Rafał (Evolv, Prorock)
8. BATSENKO Roman (Marson)

Kategoria 45+:
1. PODHAJNY Waldemar (KW Gliwice)
2. GOŚ Paweł (KS Korona)
3. CHRAPOWICKI Andrzej (Garażbald)
4. BIAŁOŻYT Krzysztof (Transformator)




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum