9 października 2013 12:37

Etyka we współczesnym alpinizmie – Szczyt Gliwicki 1987 (cz. 1)

We wrześniu opublikowany został raport Zespołu ds zbadania okoliczności i przyczyn wypadku na Broad Peak. Na stronach PZA raport pojawił się wraz z komentarzem Zarządu PZA, w którym wskazano na potrzebę zorganizowania panelu dyskusyjnego, poświęconego problemom bezpieczeństwa i etyki na wyprawach w góry najwyższe.

Panel ten miałby nawiązywać do tzw. Szczytu Gliwickiego, który odbył się 22 kwietnia 1987 roku. Wtedy to odbyło się w Gliwicach spotkanie zorganizowane przez tamtejszy Klub Wysokogórski, na które zaproszeni zostali polscy wspinacze, redaktorzy czasopism wspinaczkowych, lekarze-alpiniści i kierownicy wypraw. Tematem tej wyjątkowej dyskusji były zasady etyki obowiązującej w górach – w ówczesnym alpinizmie, zwłaszcza tym uprawianym w Himalajach.

Impulsem do zorganizowania tego historycznego spotkania była seria tragicznych wydarzeń w górach najwyższych (w sezonie 1986 na K2 zginęło 13 wspinaczy, w tym 3 Polaków). Niektóre z wydarzeń wzbudziły kontrowersje etyczne nie tylko w środowisku wspinaczkowym, ale również w prasie ogólnopolskiej. Zaczęto stawiać pytania o moralne aspekty działalności górskiej.

Postanowiliśmy, dzięki uprzejmości KW Gliwice, przypomnieć tę opublikowaną w "Bularzu" (88-89, wyd. 1989) dyskusję, ponieważ także dzisiaj, po zakończonej tragicznie wyprawie na Broad Peak, brzmi ona w jakimś stopniu aktualnie. W toczących się obecnie sporach stawiane są podobne pytania, formułowane są mniej lub bardziej jednoznaczne oceny. Warto zatem przeczytać, w jaki sposób o etyce dyskutowały pokolenia związane ze złotą erą polskiego himalaizmu.

***


Od lewej: Wacław Sonelski, Jerzy Kukuczka, Adam Bliczewski, Andrzej Wilczkowski, Michał Gliński, Małgorzata Bliczewska-Fromenty (fot. Zofia A. Piotrowska)

W spotkaniu wzięli udział:

Wanda Rutkiewicz – której przedstawiać chyba nie trzeba;

Małgorzata Bilczewska-Fromenty – dziennikarka, współpracowniczka zachodnich periodyków poświęconych górom i wspinaniu;

Krzysztof Baran – wspinacz, redaktor "Taterniczka";

Adam Bilczewski (dziś już wśród nas nieobecny)- alpinista, znakomity kierownik wypraw, pisarz i publicysta górski;

Michał Gliński – lekarz, uczestnik kilku wypraw w góry egzotyczne i najwyższe;

Zygmunt Andrzej Heinrich – jeden z najwybitniejszych polskich alpinistów, wspinacz wszechstronny, uczestnik około dwudziestu wypraw w góry świata (niestety, i on już od nas odszedł na zawsze);

Jerzy Kukuczka – oczywiście, sprawa jasna;

Janusz Majer – alpinista, kierownik wypraw, wytrawny i dynamiczny manager i organizator;

Janusz Skorek – wybitny alpinista, autor pięknych przejść w Tatrach, Alpach, Kaukazie, Himalajach etc.

Krzysztof Wielicki – wspaniały polski himalaista średniego pokolenia, jeden z prekursorów szybkich wejść w Himalajach;

Andrzej Wilczkowski – alpinista, kierownik wypraw, pisarz i publicysta;

Krzysztof Witkowski – alpinista-lekarz, uczestnik kilku wypraw;

Andrzej Zawada – jeden z najbardziej znanych na świecie kierowników wypraw himalajskich, alpinista;

Wacław Sonelski – inicjator spotkania, który dyskusję prowadził; alpinista, uczestnik wypraw himalajskich, publicysta, redaktor wydawnictwa "Bularz";

***

Szczyt Gliwicki spotkanie wybitnych polskich himalaistów poświęcone dyskusji na temat: "Etyka we współczesnym alpinizmie"

Spotkanie zorganizowane przez Klub Wysokogórski – Gliwice w kwietniu 1987 roku

Sonelski: Z wielką przyjemnością witam wszystkich, którzy przybyli na to nasze spotkanie. O, właśnie pan i nam tu niesie taki zupełnie bezalkoholowy drink.

Witkowski: A to już jest nagrywane, dlatego mówisz, że bezalkoholowy…

Wielicki: Czy po tym do malucha można wsiąść?

(gwar)

Sonelski: Przechodząc do rzeczy. Od pewnego czasu – już właściwie od paru lat – obserwujemy nadciągające chmury. Prasa zaczyna nas "ładować". Podnoszą się zarzuty, że ci alpiniści wcale nie są tacy świetlani, jacy niby mają być. Nie "sprawują się" należycie. I to jest przyczyna zewnętrzna. W naszym środowisku refleksja, ferment wewnętrzny również narasta. Sami czujemy, że następuje jakieś przesilenie, że coś się dzieje. Walą się dawne kryteria, łamią zasady, a nowych jakby nie było, albo nie bardzo nawet wiemy jakie mogłyby być. Ponieważ okazało się, że jest już sporo dokumentacji, między innymi po głośnej tragedii w ubiegłym roku na K2 doszło już nawet do niewybrednych – zaryzykuję to słowo – napaści na nas w prasie, stwierdziliśmy, że sytuacja dojrzała do pewnych podsumowań. Warto zastanowić się, jak jest naprawdę z etyką współczesnego alpinizmu – czy rzeczywiście katastrofalnie, czy klasyczny etos alpinisty już runął w gruzy, czy jeszcze nie.

Jak wiemy, polski alpinizm ma na koncie wspaniale sukcesy, jest w świecie wysoko oceniany. Nie mamy się czego wstydzić, i nie ma też powodu chować głowy w piasek. Jeżeli się tak ładnie wspinamy, jesteśmy za to nagradzani, jeżeli władze dają nam sportowe medale, to wypadałoby także rozliczyć się z naszą etyką – czy jesteśmy moralnie czyści czy nie. W alpinistycznym show-businessie polski alpinizm uważany jest za ostoję konserwatyzmu; uchodzimy za romantyków gór. Wobec tego, jeśli nie możemy imponować wyposażeniem czy superorganizacją, może od tej strony, mielibyśmy coś do zaoferowania światowemu alpinizmowi?

I to również jest celem naszej dyskusji, którą dlatego skrzętnie nagrywamy.

Można brać pod uwagę jeszcze bardziej utylitarne względy. Nasz sport fascynuje młodzież, wśród której zyskuje coraz większą popularność. Czy tym młodym ludziom, którzy przychodzą do klubów, od razu na wstępie mamy bez ogródek mówić: "Nie wierzcie w ten wspaniały etos alpinisty, to wszystko lipa! To są takie same sk…syny jak inni!" Czy wprost przeciwnie: odkręcać sprawę, tłumaczyć? Musimy mieć jakieś wspólne stanowisko w tych sprawach, trzeba przyjąć jakąś postawę wobec tych, którym przekażemy naszą tradycję, ideologię, stosunek do najważniejszych spraw górskiego, wspinaczkowego życia. W przeciwnym wypadku boję się, że może nastąpić całkowity rozpad naszego środowiska. Jest to bardzo ważny cel. Miejmy nadzieję, że od tej strony dyskusja będzie owocna. Nie musi być bardzo poważna: liczę, że będzie gorąca.

Chciałbym od razu na wstępie sprecyzować pewne centralne zagadnienie. Kiedyś głoszono między innymi słynną zasadę Żuławskiego, że przyjaciela w górach się nie opuszcza nawet, jeśli jest już tylko bryłą lodu. Chyba wszyscy to czujemy, że zasada ta jest dziś anachronizmem. Ale do jakiego stopnia? Czy coś z tego można ocalić? To proponowałbym dyskutować najpierw. Natomiast z góry zastrzegam, że nie warto się wdawać w rozważania o charakterze technicznym w rodzaju: czy tlen ma być koniecznie w obozie piątym, czy tylko w drugim. Czy ma być tylko medyczny, w jakich butlach i czy w ogóle zabieranie tlenu na wyprawę jest zgodne z etyką, stylem itd. itd. Jak już się raz w to wkopiemy nie wyjdziemy z tematu i do jutra. Może postawię na początku taką kontrowersyjną tezę: Na naszych oczach rozpada się w gruzy klasyczny etos alpinisty – człowieka gór, dla którego wartości moralne są jednak ponad wszystko. Rodzi się natomiast nowe kryterium – sukces ponad wszystko. Przynajmniej w alpinizmie ekstremalnym, wyczynowym, a konkretnie w himalaizmie. Czy tak naprawdę się dzieje? Sądzę, że nad tym pytaniem warto się zastanowić. Do wszystkich tu obecnych kolegów rozesłałem materiały, zakładam, że wszyscy je przeczytali . Na wszelki wypadek przygotowałem sobie krótkie streszczenie, by wypunktować najistotniejsze sprawy o jakich była w tych materiałach mowa. Może teraz przypomnę te problemy.

(Następnie W. Sonelski streszcza dyskusję „Góry i odpowiedzialność” prowadzoną przez M. Jagiełłę, po czym zaczyna omawiać refleksje Wandy Rutkiewicz po wypadkach na wyprawie na K2. W tym momencie na salę wkraczają Wanda Rutkiewicz i Andrzej Zawada).

Każda tragiczna śmierć w sporcie musi budzić moralny sprzeciw i naturalny odruch wewnętrznego buntu. Ryzyko, które zawsze bywa w sporcie nieodzownym jak gdyby elementem gry, nie może być celem, ani główną stawką, tym bardziej wyborem między wyczynem a po prostu życiem. W sportach widowiskowych – m.in. automobilizmie. boksie, jeździectwie – reguły i techniczne ograniczenia próbują okiełznać ryzyko. W sportach przestrzennych wyznacznikiem postępu jest, jak do tej pory, jedynie etyka grupy. Wydaje mi się jednak, że w taternictwie, alpinizmie, wreszcie w himalaizmie ryzyko i niebezpieczeństwo stało się współcześnie kryterium swoiście pojmowanych wartości. Stanowi o sensie nowych poszukiwań, skrajnej eksploracji gór. Jeśli giną ludzie. nie można być w ocenie zjawisk i zmian zachodzących w tym sporcie zbyt niefrasobliwym. (…)

To co było zawsze ryzykowne, obecnie, przy nowych technikach wspinaczkowych, zwłaszcza w stylu "alpejskim" (przy odrzuceniu wszelkiego wspomagania technicznego – m.in. aparatów tlenowych) jest już zwyczajnie niebezpieczne, a cena wyczynu himalaistycznego w tym wymiarze zbyt wysoka i sportowo nie do przyjęcia. To musi na nowo przemyśleć grupa w swojej etyce. Także wziąć na swój teoretyczny warsztat międzynarodowa unia alpinizmu (UlAA). (…)

Krzysztof Sotowski „Przegląd tygodniowy”

Bilczewski: No, masz oryginała…

Sonelski: Oo, jest nasza gwiazda. Bardzo miło… (brawa) I to w towarzystwie drugiej gwiazdy…

Wilczkowski: – Jakiś amant z Wandą przyjechał!

(śmiechy)

Zawada: – Z pewnym błądzeniem, aleśmy dotarli.

Sonelski: – Witamy Wandę Rutkiewicz oraz Andrzeja Zawadę. Rozmieszczajcie się, gdzie chcecie…

Hajzer: – Czy można prosić… trochę się zawęzić, żeby Andrzej mógł usiąść w środku.

(odgłosy zawężania się)

Sonelski: – Jak widzicie, obsługę mamy już potrójną; telewizyjną, radiową, fotooptyczną.

Bilczewski: – Właśnie przed chwilą była milicja, patrząc na ten sprzęt techniczny…

Sonelski: – Tu macie na razie chłodne napoje, jakaś szklaneczka, drink.

(streszcza dalszy ciąg refleksji W. Rutkiewicz oraz artykuł A. Wilczkowskiego)

Z tych materiałów dla mnie wynika kilka wniosków ogólnej natury. Po pierwsze, stwierdzam stan pewnego osłupienia, zaskoczenia. W końcu są to wypowiedzi ludzi związanych ze środowiskiem. W ogóle nie bierzmy pod uwagę reporterów z pism codziennych czy tygodniowych, którzy mają prawo być laikami i pisać "z tezą", pisać propagandowe kawałki. Ale widać, że zaszokowani są ci, którzy siedzą w środku tej zabawy, a przynajmniej obserwują ją pilnie. Dla nich załamuje się cały świat.

Drugi wniosek: Prawie w każdej wypowiedzi tkwi jakiś żal. Jagiełło swój żal sprecyzował bardzo oryginalnie; on ma żal do tych, którzy umarli tam u góry. Żal o to, że o coś go zubożyli, że coś mu zabrali. To jest, uważam, fragment zupełnie odbiegający od prostych połajanek. Ale większość odczuwa żal za dawnymi, dobrymi czasami; kiedyś rzekomo było wszystko lepiej, ludzie byli lepsi – tak należy domniemywać, między innymi mówi to Chwaściński. Te czasy już nie wrócą, trudno.

I trzecie przekonanie, wybijające się we wszystkich wypowiedziach: że to, co się dzieje w Himalajach na ośmiu tysiącach metrów, że to jest właśnie sednem sprawy. Uważam, że jest to kwestia również dyskusyjna. Postawiłbym nawet tezę, że to jest pewne zboczenie, aberracja. Natomiast ogniskujemy nasze spojrzenia akurat na tym rodzaju wspinania, ponieważ on w spektakularny sposób oddaje właśnie to, o czym mamy mówić, oddaje rozpad etosu człowieka gór, alpinisty.

Wydaje mi się, że wstępu już wystarczy. Trzeba zacząć rozmowy. Starajmy się jednak, żeby to była dyskusja, a nie szereg wypowiedzi, jak na trybunie sejmowej czy jakichś konferencjach, gdzie padają słowa, ale żadnej prawdziwej polemiki i żadnego zbliżenia stanowisk nie ma.

Wilczkowski: – A, no to ja.

Sonelski: – Proszę bardzo.

Wilczkowski: – Otóż moim zdaniem nie należy histeryzować w płaczu za tymi cudownymi, starymi czasami; jak byłem młodym alpinistą, to ze zgorszeniem przeczytałem, że sto dwadzieścia lat temu, kiedy Whymper wszedł na Matterhorn, brał kamienie i łoił na filar Croza (który jeszcze nie był filarem Croza, ale Croz się akurat po nim wspinał). Croza nie mogły te kamienie dosięgnąć, ponieważ jest tam takie ukształtowanie terenu, że nie mogły – natomiast dały mu znać, że inni są już na górze. Pewna brutalność charakteryzowała alpinistów zawsze; gdyby nie byli brutalni, to w ogóle nie wchodziłby tam, gdzie się w końcu dostali. Ale przyglądam się wam od wielu lat, jesteście niejako moim tworzywem literackim, w związku z powyższym w każdym z was odkrywam tę cechę i wcale jej nie mam za złe.

Druga rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę: etos błędnego rycerza, szlachetnego i bez zmazy, został nam przyszyty sto czy dwieście lat temu – trochę na wyrost. Po prostu społeczeństwo nie bardzo rozumiało, po co się to robi, i zrobiło z nas – znaczy alpinistów – tych błędnych rycerzy, wspaniałych, o nieskazitelnych rysach charakteru. A tak nigdy nie było. Ani za czasów młodości Chwaścińskiego, ani za czasów mojej młodości, ani za czasów waszej młodości, ani za czasów młodości, którą w tej chwili przeżywają ci, którzy ten alpinizm zaczynają. Co nie znaczy, żebyśmy mieli rezygnować z tego społecznego spojrzenia na alpinistów, bo może rzeczywiście się to do czegoś ludzkości przyda, że my jesteśmy lepsi.

Jeżeli chodzi o mój artykuł, to za dwa najpoważniejsze problemy uważam: problem punktów wyboru moralnego, to znaczy punktów, w których się mówi sobie, że to jest dla mnie ważne i odrzuca się coś innego jako mniej ważne. A drugi problem: rozgraniczenia, czy postawienia granicy pomiędzy obowiązkiem moralnym i poświęceniem. I gdzie się kończy obowiązek moralny? Tam się kończy, gdzie rzeczywiście można komuś pomóc. Natomiast w innym przypadku można się tylko poświęcić. Od razu powiem, że rzeczywiście z pewną przykrością słucham tych, którzy powiadają, iż coś się z ludzką psychiką dzieje na ośmiu tysiącach i nie można sobie z tym dać rady. Otóż można; podam tutaj przykład Andrzeja Zawady, który o ile na nizinach czasem przypomina gangstera z najlepszych westernów – na górze przypomina mi Napoleona, który potrafi złapać za sztandar i przeprowadzić wyprawę, jak przez most pod Arcole. I okazuje się, że on tam potrafi być lepszy. ( … ) Zresztą, ja kiedyś to Andrzejowi powiedziałem, to nie jest pierwszy raz, prawda, Andrzejku, nie? – nie pamiętasz? Nieważne. To było po pijanemu .

Zawada: – No właśnie.

(gwar)

Sonelski: – Po pijanemu to mogło być nieszczerze…

Wilczkowski: – Szczerzuteńko! Powiedziałem wtedy, że w nim jest dwóch Zawadów, jeden taki maleńki, a drugi taki wielki. I życzę mu, żeby zawsze dominował ten wielki. Tak ci powiedziałem?

Zawada: – Tak, ale w końcu dojdziemy do wniosku, że brak tlenu nie tylko, że nie szkodzi, ale że pomaga…

(śmiechy)

Wilczkowski: – No, może tobie pomaga. Może tobie pomaga. Ja jeszcze zabiorę głos, ale sądzę, że tak… podłechtałem.

Sonelski: – No, proszę. Dobrze. Czujemy się podłechtani. Dyskusja Jagiełły, nad czym on ubolewał, toczyła się w gronie tych, którzy współczesny, wyczynowy zwłaszcza alpinizm obserwują z zewnątrz, teoretyków-etyków, którzy wszystko wiedzą lepiej. Nie było tam przedstawicieli elity himalaistów, którzy te problemy mają przed sobą jakby "na co dzień ". Dzisiaj mamy taką okazję. Zresztą to było zamierzone, żeby doprowadzić do bezpośredniej konfrontacji między tymi, którzy moralizują: rób tak i tak, bo jak nie, to jesteś świnia i człowiek wyklęty – a tym =i, którzy tam u góry mają to unieść. Widzę zresztą, że na tej sali wyraźną przewagę mają właśnie praktycy, a teoretyków-etyków jest mało. Chyba, że ja wzmocnię ich szeregi? W zasadzie nie byłem nigdy w życiu wyżej niż na siedem pięćset

(śmiechy)

Zawada: – Może zacznijmy w ogóle od tego, skąd całe to zgromadzenie, i co pobudziło… pobudziły te wypadki na K2. Powiem od razu ostro i stanowczo – na amatorskim himalaizmie się nie znam, a to, co się tam działo na K2, to dla mnie jest zupełna amatorszczyzna. To zresztą wynika również z referatu Wandy, na co mogę tutaj parę zdań zacytować. Natomiast jest tam parę zdań nieścisłych, mianowicie Wanda mówi w pewnym momencie: Wychodziłeś razem z partnerem, razem z nim wracaj, powinieneś zawsze się trzymać… Tego dokonał Diemberger. On wychodził z Julie Tullis, czekał tak długo, aż ona umrze, a potem ratował swoje życie i się wycofał. Pozostałych traktował jako ludzi, którzy byli przygodni. Od razu to nam narzuca dalszą dyskusję na temat: co to znaczy przygodny partner w górach. Przeciętny dziennikarz czy przeciętny obywatel uważa, że jak jesteś na K2, to już absolutnie każdy jest twoim partnerem. Diemberger się tłumaczy, że on wcale tak tego nie traktował.

Druga sprawa. Pada dużo takich zdań – choćby u Wandy – że, na przykład zachowanie Diembergera świadczy o tym, co się dzieje w alpinizmie. Nie zgadzam się z tym absolutnie. To, że pan Diemberger się tak zachował, że zachował się pan X czy pan Y, jeszcze nie świadczy o tym, że w alpinizmie panuje taka moda i takie zachowanie. Mogę przytoczyć mnóstwo przykładów innych, wręcz fantastycznych zachowań alpinistów. Nie można na podstawie jednego Diembergera i wypadku na K2, który tak podniecił wszystkich, że aż doszło do tego „Szczytu Gliwickiego", od razu określać, że to są ogólne trendy w alpinizmie światowym.

Rutkiewicz: – Czy mogę coś dodać?

Zawada: – E nie, nie. (śmiechy) Skończę. Jeżeli nawet tak trochę, Wandziu, zahaczam, to po to, żeby rozgrzać… no, po prostu na początku musimy coś takiego pieprznego powiedzieć, żeby naprawdę zachęcić ludzi do dyskusji.

Sonelski: – Ale to, co zostało powiedziane – my nagrywamy.

(śmiechy)

Zawada: – No dobrze.

Sonelski: – Czyli to nie jest tak sobie, żeby podkręcić atmosferę, tylko to jest twój pogląd?

Zawada: – Ale z tego wnioskuję… to jest mój pogląd, tak.

Sonelski: – W porządku.

Zawada: – Mój pogląd jest taki, że zanim potępimy kogoś ostatecznie, to jeszcze musimy doskonale przeanalizować, kto to jest partner, również czy akurat zachowanie Diembergera było naprawdę takie złe, że go tak wszyscy potępiamy i w ogóle go od czci i wiary odsądzamy. Jeżeli on na przykład uważał, że szedł tylko z Julie Tullis, innych uważał za przygodnych, to musimy inaczej na to patrzeć.

Chciałbym się jeszcze wypowiedzieć na temat podejścia do wielkich wypraw i w ogóle wartości, jakie ja widzę. Nie dziwię się, że każdy wypadek śmiertelny w sporcie bulwersuje ludzi. Bo sport to jest rzecz, która nie jest nam "koniecznie do życia potrzebna" – w cudzysłowie. Możemy na ten temat dyskutować, czy nam jest to potrzebne do życia, czy nie… Ludzie uważają, że rzeczy konieczne do życia to są: jedzenie, mieszkanie, ubranie; a my coś robimy abstrakcyjnego i tu ludzie giną. Ja nie chciałbym za długo mówić, bo chcę usłyszeć zdanie innych, a później wypowiem swoje poglądy właśnie na temat: Jak wyobrażam sobie etykę i sprawy moralności w górach na tle wielkich himalajskich wypraw. Bo tak się złożyło, że po tych górach chodzę bardzo już długo, i prowadziłem bardzo dużo wypraw. Prawie wszyscy wyczynowcy, wszyscy polscy alpiniści byli uczestnikami moich wypraw. I co tu dużo gadać – między sobą znamy się jak łyse konie, i wiemy doskonale, kogo na co stać w sensie wyczynu sportowego. Ale również jest ważna ta druga strona, umiejętność współżycia i zaufanie, jakie się ma do partnera.

Rutkiewicz: – Czy mogę w związku z tym…

Sonelski: – Proszę uprzejmie.

Rutkiewicz: – Moje zarzuty w stosunku do Diembergera wyraźnie rozgraniczają dwa przypadki. Jest jedno spotkanie Diembergera i Tullis, oraz Mrówki z Alanem Rouse już w kopule szczytowej, kiedy Diemberger, widząc Mrówkę idącą obok liny, łączącej go z Julie, Mrówkę, która się słaniała, opierała się na czekanie, zdradzając według niego objawy wyczerpania – być może obawiał się, że w pewnym momencie Mrówka pomyli poręczówkę z liną, łączącą dwójkę partnerów, Diembergera i Tullis, i że pochwyci tą linę. Prosił ją, żeby przeszła za Julie. Mrówka mu odwarknęła: "Ja za starym dziadem chodzić nie będę…". Oni zresztą się bardzo nie lubili w tym czasie. Nie pamiętam, jak to się skończyło, w każdym razie do Mrówki doszedł Alan Rouse, który nakłonił ją do zejścia. I ten fragment komentuje Diemberger w sposób następujący: Dobrosława nie należała do naszego zespołu, o nią powinien się troszczyć partner; i to jeszcze w zasadzie mieści się w tym, co się dzieje w górach. Natomiast jest drugi przypadek, zupełnie różny, o co mam żal do Diembergera, ponieważ pozostało ich tylko troje, i żadne z nich już nie było w zespole, z którym wyszło w góry. Tu powinna być solidarność zespołu ocalonych, którzy wyszli ze strasznego pogromu… ja to nazywam w ten sposób: solidarność ocalonych – tych, którzy jeszcze mają szansę przeżyć. Ale powiedziałbym, że mój zarzut do Diembergera jest przede wszystkim taki, że on nie ma właściwej oceny tego wydarzenia. Bo to, że w momencie walki o życie, to znaczy próby, na co nas stać w sytuacjach krańcowych… nie zawsze tę próbę zdamy… to jest nasza osobista tragedia, jeśli nie uda nam się wyjść z twarzą. Ale trzeba potem, na dole, zachować właściwą ocenę sytuacji. I nie mówić wręcz obojętnie: ona tam sobie mogła iść na linach, jakoś by doszła. Tu mam za złe; wszyscy powinni w tym momencie działać wspólnie i nie zostawiać tego, kto pozostaje w tyle. I nawet jeżeli można jeszcze zrozumieć to, że walczył o życie, przecież on to wyraźnie powiedział: "Zresztą sam byłem coraz słabszy" – to jest dosłownie jego wypowiedź; ale to, że na dole, w relacjach, publikacjach nie widzi w tym żadnego, najmniejszego problemu… Wolałabym wypowiedź tego typu: W tej chwili bardzo mi przykro i wstydzę się tego, ale wtedy myślałem o tym, żeby wyżyć.

Zawada: – To znaczy teraz rozwijasz już pojęcie: partner od liny czy celu – a partnerzy, którzy się przypadkowo znaleźli razem w sytuacji trudnej.

Sonelski: – Mnie się wydaje, że jeżeli rzeczywiście zaczniemy rozpatrywać sens słowa partner, to właśnie zrobimy to, przed czym przestrzegałem; zejdziemy na manowce. Bo przecież jednym z generalnych wniosków z przedstawionych materiałów, przebijającym najwyraźniej w eseju Wilczkowskiego, jest to, że należy przywrócić UNIWERSALNE rozumienie partnerstwa w górach. Wilczkowski wręcz sugeruje: to jest mój bliźni. Każdy jest moim partnerem, kto działa tam, w sytuacji stanowiącej tak wysokie wymagania i grożącej śmiercią. I boję się, że nie dojdziemy do niczego, usiłując sprecyzować, wyliczyć; ten był dla mnie partnerem od piątku do niedzieli, to ja jeszcze mu jestem coś winien, a teraz już nie jest moim partnerem, wobec tego on nic mnie nie obchodzi.

Zawada: – Ale momencik, Wilczkowski mówi: wyszedłeś razem, razem wracaj. Gdzieś tam pada takie zdanie.

Sonelski: – To jest tak zwane stare prawo alpinizmu…

Zawada: – A tego już nie ma teraz! Ktoś idzie z jednej strony góry, spotykają się na szczycie, schodzi drugą górą i… dołącza się do innej wyprawy. To jest bardzo ważny punkt!

Sonelski: – Dobrze. Mam nadzieję, że wrócimy do tego. Słucham.

Majer: – Jednak nie da się dyskutować o etyce tak jakoś abstrakcyjnie, nie biorąc pod uwagę tych faktów, które zaistniały w górach. Sprowokowała tę dyskusję wielka ilość wypadków pod K2. I wynikało z tych wszystkich wypowiedzi, że właśnie pod K2 można było zobaczyć to zeszmacenie się alpinistów. Natomiast mnie się wydaje, że właśnie o wypadkach pod K2 należy dyskutować z zupełnie innego względu; były robione błędy techniczne, może trochę głupota, zbyt wygórowane ambicje, natomiast właśnie błędów czy potknięć etycznych w tych wypadkach bardzo trudno się doszukać. Tak dużo wypadków śmiertelnych w ostatniej grupie siedmioosobowej wydarzyło się chyba między innymi dlatego, że oni zdecydowali się jednak schodzić razem, czekać na partnerów – nie na tych, którzy razem z nimi wyszli, ale na tych, którzy się znaleźli razem z nimi w określonej sytuacji – czekać i schodzić razem. A ponieważ fizyczne czy psychiczne zdolności tych partnerów były różne, stąd zaczęła się tragedia, stąd rozpoczęło się tak długie oczekiwanie. I później już, po tych pięciu kolejnych dniach oczekiwania, gdy pozostała trójka zaczęła schodzić, wtedy, wydaje mi się, że przynajmniej ja nie mógłbym wartościować ich postępowania w…

Sonelski: – Kategoriach etycznych.

Majer: – W kategoriach etycznych. Było to już, no, doprawdy…

Sonelski: – Walka o życie.

Majer: – Walka o życie. I dlate…

Sonelski: – Zgoda! Ale właśnie tu chcemy o tym mówić. Co się dzieje na tej krawędzi, gdzie jest walka o życie.

Majer: – To można zaliczyć do kategorii wyboru. Andrzej Wilczkowski mówił o tych kategoriach, właśnie o sytuacjach, gdzie musisz podjąć decyzję – jak postąpić. Czy się poświęcić czy zeszmacić. Mnie się wydaje, ze takich sytuacji jest bardzo mało w górach wysokich. Decyzje, które podejmujesz czy sytuacje, w których się znajdujesz, nigdy nie oferują ci jasnego wyboru. Dopiero potem okazuje się, że sytuacja się tak rozwinęła, że gdybyś postąpił inaczej, może by nie doszło do tragedii. Króciutko jedno przypomnienie z naszego zejścia z Broad Peaku. W osiemdziesiątym czwartym roku schodziliśmy we czwórkę, na przełęczy byliśmy we czwórkę. Była tam dwójka Szwajcarów, zdeteriorowanych, no i żeśmy się zapytali: czy potrzebujecie jakiejś pomocy? Wszyscy czuliśmy się dobrze. Oni powiedzieli: nie, schodzimy. Idziemy razem. Zeszli pierwsi po poręczówce na tym uskoku z przełęczy i potem zaczęli sobie schodzić powoli. Krzysiek poszedł pierwszy bić rekord, a myśmy schodzili każdy w swoim tempie, jak kogo było stać. Walek pierwszy, ja drugi, ostatni Napał. Utrzymywaliśmy widoczność między sobą; doszliśmy do namiotów, gdy zapadał zmrok. Tymczasem okazało się, że jeden ze Szwajcarów nie wrócił do namiotu. W namiocie był młody chłopak, który czekał na nich specjalnie, żeby im ewentualnie pomóc. Wyszedł i powiedział: Harold nie wrócił, zginął gdzieś. Nie odzywa się, zaświeciłem latarkę, nie ma. Myśmy przyszli jakieś piętnaście minut temu. Włos nam się zjeżył na głowie, wzięliśmy latarki, Walek poszedł szukać go, wołał i znalazł tego Szwajcara. On już nie żył. Sytuacja była niby zupełnie klarowna. Czy mogliśmy mieć do siebie jakieś pretensje? W tych górach nie ma czystych sytuacji, że…

Zawada: – Ale są i czyste.

Sonelski: – Sam powiedziałeś, że taka sytuacja modelowa zdarza się bardzo rzadko. Zgoda. Ale się zdarza. Wystarczy. Nie możemy od niej uciec. Nie można dlatego, że zginęło tylko – powiedzmy – w ciągu pięciu lat pięciu ludzi, uznać, że nie sprawy.

Zawada: – To jest jedna z pięknych rzeczy w alpinizmie; że staje się wobec sytuacji ostatecznych. Mnie to na przykład najbardziej właśnie pasjonuje.

Rutkiewicz: – Przepraszam, czy ja mogę tego Diembergera skończyć, po prostu, żeby już nie wracać…

Głosy z sali: – Nie krępuj się!

(śmiechy)

Rutkiewicz: – To, nad czym dyskutujemy – dyskutujemy w oparciu o fakty, podane przez uczestników akcji ratunkowej i świadków tamtego wydarzenia, oraz ja – głównie – w oparciu o wypowiedzi Diembergera w prasie. Więc ja nie znam tych faktów naprawdę. Znam tylko sposób i… rodzaj wypowiedzi Diembergera po tym wypadku. I na to reaguję. I uważam, że jego wypowiedzi tam są po prostu nieetyczne. A jak było w górach naprawdę? Może on rzeczywiście po prostu ledwo żył i walczył o życie już wyczerpany do ostatka. (…)

Sonelski: – Chcę jednak wkroczyć, bo widzę tu pewne niebezpieczeństwo. Już pół godziny rozmawiamy i rysuje się taki dziwny stan. Teza była – postawiona grubą krechą – że etos alpinisty, a to dotyczyło głównie himalaistów, idzie w gruzy. Coś się zmieniło – taki był ton wypowiedzi. Coś się zmieniło jakościowo. Tymczasem po tych wypowiedziach wytwarza się obraz, jakby właśnie nic się nie zmieniło. Te rzeczy już kiedyś się zdarzały, owszem, to jest argument, ale nie można rozumować w taki sposób, że ponieważ kiedyś – chwytając za słowo – Whymper rzucał kamienie z wierzchołka Matterhornu, to dzisiaj nie jest niczym innym, że zostawia się dwóch, trzech ludzi, albo mówi: ja jej nie pomogłem, umarła, nic się nie stało – nic mnie to nie obchodzi. Wydaje mi się, że nie można stwierdzić, że właściwie jest tylko tragedia na K2, która wzburzyła opinię publiczną, a poza tym nic się nie zmieniło.

Zawada: – Ale nikt do takiego wniosku jeszcze nie doszedł…

Sonelski: – Odniosłem takie wrażenie . . .

Zawada: – Mam całkiem przeciwne zdanie.

Heinrich: – Co się zmieniło? Od dwudziestu lat uczestniczę w wyprawach; chciałbym zwrócić na jedno uwagę. Otóż na pierwszych moich wyprawach wyjeżdżaliśmy w zespole, który miał za zadanie zdobyć górę. I w zasadzie… w pewnym sensie było obojętne, kto stanie na szczycie. Każdy oczywiście dążył do tego, żeby dojść jak najwyżej, ale mieliśmy pełną satysfakcję wracając z tych pierwszych wypraw, jeżeli góra została zdobyta, a ktoś z nas był na szczycie. Później, z czasem, zaczęła się rywalizacja w zespołach wyprawowych. Zespoły dwójkowe rywalizowały między sobą, żeby tak się ustawić, aby dotrzeć do wierzchołka. W ostatnim okresie wyraźnie obserwujemy już rywalizację między partnerami. W dwójkowych zespołach! Jeden partner stara się lepiej ustawić i…

Sonelski: – Dokosić drugiemu.

(głosy)

Heinrich: – I wyjść przed swojego kolegę, partnera. Oczywiście, tego nie można uogólniać, ale takie wypadki są.

Wielicki: – A ja chciałem zapytać ciebie o przykłady. Proszę mi podać, czy przeżyłeś takie sytuacje i z kim. Partnerstwa w zespole, gdzie między sobą rywalizowaliście.

Sonelski: – Rywalizacja zamiast partnerstwa.

(gwar)

Wielicki: – Bo mówimy o tym, ale ja się z tym nie spotkałem. (…)

Gliński: – Krzysiu, są takie sytuacje.

Sonelski: – Proszę, kolega Gliński.

Gliński: – A nasza wyprawa na Makalu… Śmierć Tadka Szulca. Po śmierci – kto pójdzie pochować. Był taki chłopak, który powiedział: mnie się to nie kalkuluje, bo stracę okazję wejścia na szczyt…

Sonelski: – Tak, ale tu nie idzie o to, o czym mówił Heinrich – tu nie było rywalizacji między partnerami.

(wiele głosów)

Kukuczka: – Jeżeli potraktujemy wszystkich uczestników wyprawy, jako partnerów, bo tak to właśnie powinno być… chyba… rozumiane, to pewna rywalizacja mimo wszystko istnieje.

Wiele głosów: – Ale nie w dwójkowym zespole! (zgiełk)

Kukuczka: No nie, rzeczywiście – takiego współzawodnictwa nigdy nie widziałem.

Sonelski: – Nie mówcie wszyscy na raz, bo się niczego nie da odczytać z taśmy.

(…)

Heinrich: – …ale ja będę bronił swojego punktu widzenia; coraz częściej się zdarza, że idzie dwójka w kierunku szczytu i na przykład różnica w czasie wejść na wierzchołek między partnerami jest godzina, dwie godziny. A więc, jest jakaś rywalizacja między nimi. Równie dobrze mogliby obydwaj, idąc spokojnie, wejść na szczyt, razem zejść, ubezpieczając się nawzajem – a dochodzi do tego, że podejmują dodatkowe ryzyko, często kończące się wypadkiem.

Wielicki: – Dlatego, Waciu, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy idziemy w góry, żeby robić sukces, czy po to żeby przeżywać góry z partnerem.

Sonelski: – Chwileczkę, nie rozciągajmy tego w drugą stronę, że niby idziemy w góry, tylko po to żeby je przeżywać z partnerem. Oczywiście, że nie! Ale gdzie jest granica; do jakiej granicy życie partnera jest dla mnie jednak ważniejsze niż szczyt?

Wielicki: – …o to chciałem zapytać, nawiązując do wypowiedzi Andrzeja Wilczkowskiego. On bardzo ładnie napisał, ten artykuł mi się bardzo podoba. Z tym, że jest tam wiele takich rzeczy ogólnikowych; jemu jest również trudno sprecyzować granicę między obowiązkiem a poświęceniem, albo obowiązkiem a zaniechaniem czy… zeszmaceniem… czy jak tam. Bo właściwie należałoby nawiązać do wypowiedzi Janusza; tam nie ma klarownych, czystych sytuacji. Wy mówiliście, że zdarzają się; zdarzają się ostatecznie, ale one nigdy nie są klarowne, dlatego, że wiele sytuacji jest podyktowanych błędem. Można popełnić błąd w taktyce, ale nie zawsze jest tak, że stajesz przed problemem: Zostawić partnera?… Nie zostawić?… jak?… ostateczna decyzja: zostawiam go. To tak się nie dzieje! To dopiero na dole się tak ocenia. Oczywiście można powiedzieć, jak mówił Andrzej, że jeśli ktoś nie dojrzał do tego, to w ogóle nie powinien chodzić w góry. Ale nigdy nie wiesz, co cię czeka, idąc wysoko.

Zawada: – Nie, nie, właśnie, że zdarzają się takie sytuacje; czy zostawić partnera, czy nie. Taką miała Hannelore Schmatz na Evereście.

Wielicki: – Tak, ale sądzę, że rozpatrzenie tego przypadku nie zmieni sytuacji ogólnej, o której dyskutujemy; mnie się wydaje, że chodzi tutaj o tę granicę między obowiązkiem a poświęceniem. .

Sonelski: – Zacytuję tutaj wypowiedzi z książki Żakowskiego. Leszek Cichy odpowiada na pytanie – cytuję: – "Gdybyście znaleźli się w takiej sytuacji; zdecydowałbyś się zostawić Krzyśka? – Musiałbym tak zrobić. Przyjacielowi trzeba pomóc, ale tylko wtedy, kiedy jest szansa, że choć jeden przeżyje. W przeciwnym razie popełnia się zwykłe, głupie samobójstwo". Czy myślałbyś tak samo, jak Leszek, gdybyś znalazł się na miejscu Hannelore Schmatz? "Wtedy się już nie myśli; wtedy się umiera". – to ty powiedziałeś. A więc ten problem jednak istnieje i nie jest tak, jak mówisz, że nie ma takich pytań.

(…) I usprawiedliwia Cichy decyzję Szerpy (pozostawienia w ścianie Everestu wyczerpanej alpinistki Hannelore Schmatz red.) „On nie mógł jej pomóc. Mógł najwyżej usiąść przy niej i też umrzeć (…). Tam przy maksymalnym fizycznym zagrożeniu, zaczyna się myśleć już tylko o sobie. Zaczyna działać instynkt samozachowawczy i nawet nie ma siły ani czasu na rozmyślania nad tym, czy umrzeć razem z tym drugim człowiekiem, czy ratować się samemu. To dzieje się automatycznie".

I już potem konsekwentnie i, jakby przygwożdżony pytaniem Żakowskiego, Leszek Cichy mówi:

J.Ż. – Gdybyś znalazł się w takiej sytuacji, zdecydowałbyś się zostawić Krzyśka?

L.C. – Musiałbym tak zrobić. Przyjacielowi trzeba pomóc, ale tylko wtedy, kiedy jest szansa, że chociaż jeden przeżyje. W przeciwnym razie popełnia się zwykłe, głupie samobójstwo.

J.Ż. – Czy myślałbyś tak samo, jak Leszek, gdybyś się znalazł na miejscu Hannelore Schmatz?

K.W. – Wtedy się już nie myśli, wtedy się umiera.

Przyznam, że dreszcz przerażenia przebiega po grzbiecie, gdy czyta się te słowa, okrutne słowa. A więc przyjacielowi należy pomagać tylko wtedy, kiedy jest szansa… Otóż nie Przyjacielowi trzeba pomóc zwłaszcza wtedy, kiedy żadnej szansy nie ma, po prostu w biedzie, zwłaszcza w górskiej biedzie, jak zrobili to, przypłacając życiem, Klimek Bachleda, Wawrzyniec Żuławski i tylu, tylu innych. W Pana pojęciu śmierć Bachledy w Tatrach czy Żuławskiego w Alpach, musi się wydawać czymś anachronicznym, jeśli Pana w Himalajach nie byłoby na nią stać, gdyby tego wymagała taternicka więź liny, taternicka solidarność.

Warto się zastanowić, co czują dziś obaj Szerpowie, którzy uratowali swe życie, zostawiając swoich himalaistów z dalekiego kraju tam, pod szczytem Everestu ? Czy zaangażowałby ich Pan do udziału w swej następnej himalajskiej wyprawie? Bo ja nie! (…)

Warto wiedzieć, że pozostanie przy umierającym – nawet za cenę własnego życia. także dobrowolny wybór własnej śmierci za uratowanie cudzego życia, niekoniecznie bywa uznane za „zwykłe, głupie samobójstwo”. Maksymiliana Kolbego taka postawa wyniosła na ołtarze…

Zdzisław Ryn – „Gorzki smak Everestu”, „Życie Literackie Nr 9/83

Na te właśnie słowa „dreszcz przerażenia przebiega po grzbiecie” pana doktora. Powiadamia nas, że „nie można być bardziej lub mniej moralnym” oraz, że "w uprawianiu alpinizmu trzeba być dojrzałym wszechstronnie”, bo „podczas wspinaczki górskiej – co w moim odczuciu najważniejsze – właśnie z moralnej dojrzałości zdaje się egzamin w pierwszym rzędzie”. Wspiera się nawet postacią Ojca Kolbe, a przecież są to różne sytuacje i nieporównywalne przypadki, inna jest też alternatywa, przez co wprowadzanie do polemiki tego wielkiego nazwiska wydaje się czystą demagogią.

To, co powiedzieli obaj polscy zdobywcy Everestu, jest okrutne, ale prawdziwe. Przedstawia pewną sytuację szczególną, o ogromnej doniosłości moralnej, sytuację o charakterze archetypu, gdzie nazbyt pochopna wykładnia opowiadająca się za pozostaniem za wszelką cenę – ściślej: za cenę własnego życia – nie tylko nie stwarza żadnej normy, ale przez swoją fałszywość deprecjonuje zarówno sam problem jak i sugestie jego rozwiązania. (…)

Obaj himalaiści odpowiedzieli uczciwie i, jak sądzę, zgodnie z sumieniem, chociaż była to odpowiedź trudna, a dla pięknoduchów i moralnych mitomanów nawet szokująca. Ale prawda nie zawsze jest łatwa. Prawda nie zawsze nam się podoba.

Jan Paweł Gawlik „Moralista?” – Polemiki, Życie Literackie 83

Wielicki: – Niemniej to była wypowiedź o kimś, o sytuacji zaistniałej wcześniej. A nie była to sytuacja taka, którą on by przeżył sam. Leszek czy ja. Wypowiedź dotyczyła innego wypadku.

Wilczkowski: – Pozwól, że ja teraz.

Sonelski: – Proszę bardzo.

Wilczkowski: Pierwsza rzecz – o Diembergerze. Diemberger, moim zdaniem, był kiedyś bardzo etycznym alpinistą, ale przegapił własną starość. I chcę wam powiedzieć: uważajcie, żeby się wam to nie przytrafiło. Czas próby przyszedł na niego za późno. I nie wytrzymał tego czasu. Ale zostawmy już Diembergera w spokoju . Natomiast chciałbym zwrócić uwagę, że najbardziej naganna sytuacja nie zdarzyła się na K2, tylko w obozie III pod Lhotse. I zdarzyła się na siedmiu tysiącach trzystu metrach, a nie na ośmiu tysiącach, kiedy niestety już nieżyjący – a powiedziałbym mu to samo, bo mu kilka razy mówiłem to w oczy – Piotrowski zostawił Latałłę. Jest to dla mnie sytuacja podnosząca resztki włosów na głowie. On miał po prostu ciągle za dużo siły. Myślał wyłącznie o sobie, bo taki był. I tacy alpiniści się zdarzają. I niestety – w owym okresie jednak nie spotkało go potępienie ogółu alpinistycznego środowiska.

Zawada: – Nie, spotkało! Przecież został wyrzucony z Klubu…

Wilczkowski: – No tak! Ale jednak potem zawsze znalazł takiego, który z nim chciał chodzić.

Zawada: – Miał do końca swoich dni zakaz udziału w wyprawach narodowych.

Sonelski: – To jest kwestia sporna. Ja bym się przychylał raczej do zdania Wilczkowskiego. Było sporo osób – wspinaczy, które nie widziały jego winy. Uważały, że wręcz został wrobiony przez specyficzne układy; Piotrowski stawał się nagle jakimś kozłem ofiarnym. Nie było to jednoznaczne potępienie środowiska. (…)

Ale mamy masę innych sytuacji wątpliwych. Podam bliski przykład : doszły do mnie plotki, po waszej wyprawie na Ganesh, że Wielicki nie zachował się najlepiej po wypadku. Takich pomówień czy plotek jest bardzo dużo. Przecież Wielickiemu stawia się też zarzut, że zostawił Ruediego. Stawia się też zarzut Kukuczce, że "nie zauważył" – konkretnie pisze o tym pan Żemantowski – lecącego Piotrowskiego.

Ale nie sposób nie postawić sobie pytania, czy dawniej w wyprawach na Mont Blanc, Elbrus czy Noszak możliwe byłoby pozostawienie samego sobie partnera na pewną śmierć? Głośna była swego czasu sprawa Staszka Latałły, który zamarzł na Lhotse, zawieszony na linie, na której obu końcach byli umocowani przyjaciele. Wtedy Tadeusz Piotrowski, ratujący własne życie, został dyscyplinarnie wykluczony ze środowiska. Dziś, gdy przyjaciele mijają słabnącą Dobrochnę Miodowicz, gdy Wielicki nie troszczy się o Ruediego, a Piotrowski znika niezauważony przez nikogo – te sprawy są przyjmowane już inaczej. (…)

Jacek Żemantowski – „Polityka” 52/86

W nawiązaniu do artykułu J. Żemantowskiego chciałbym przekazać kilka uwag bardzo istotnych dla właściwej oceny poruszonych tam kwestii.

Po śródtytule: "Kocham cię życie… J. Żemantowski próbuje dokonać oceny zmiany moralności alpinistów podając za przykład tragedie himalajskie w minionym roku. Komentując je nie przedstawił Czytelnikom rzetelnych faktów, zawarł natomiast sentencję o pejoratywnej zmianie moralności alpinistów dzisiejszych czasów. Jednym z dowodów na przytoczoną tezę miały być okoliczności śmierci Marcela Ruedi, z którym zdobywałem Makalu we wrześniu ub.r. Niestety, J. Żemantowski nie zapoznał się chyba z raportem nt. wypadku, a fakty podane w artykule przez J. Serafina (lekarza wyprawy) są nieprawdziwe lub źle interpretowane przez autora. Chcę więc uściślić fakty: (…) Wobec przytoczonych faktów wydaje się, że imputowanie mi przez autora, że zostawiłem osłabionego Marcela, by nie umierać „dla towarzystwa”, jest nieuczciwe. Dziękuję Opatrzności, że nigdy, jak dotąd, nie znalazłem się w takiej sytuacji, nie wiem też, jakbym postąpił. (…)

Krzysztof Wielicki – „Polityka” 8/87

Wielicki: – Ale w takim razie spróbuj sprecyzować, co to znaczy – zostawił? Co to znaczy osłabionego partnera? Czy to znaczy: niezdolnego do wspinania?

Sonelski: – Nie przywołałem tego za rzutu po to, żebyś się miał tłumaczyć. Natomiast podkreślam to, co już powiedział Wilczkowski; przypadki łamania zasad etyki spotyka się na innych wysokościach również. Ja bym zaryzykował – i chciałbym ewentualnie o tym dyskutować – że powinniśmy przestać myśleć, iż etyka na ośmiu tysiącach jest narażona, a gdzie indziej nie. Bo w końcu na każdej wysokości mogą się znaleźć ludzie wyczerpani, którzy ledwo nad sobą panują, tak może być nawet na Gubałówce. I podlegają wtedy tym samym kryteriom, bo chodzi po prostu o to, że człowiek nie panuje nad wolą, umysłem, charakterem – nad swoim ciałem. (…)

Majer: – Chciałbym zwrócić uwagę, że my Bauera, tego z grupy na K2 jakoś… gloryfikujemy dlatego, że mówił ładnie o Mrówce, a Diembergera…

Sonelski: – Potępiamy.

Majer: …potępiamy, bo on o Mrówce się źle wypowiadał, albo był obojętny. Natomiast trzeba stwierdzić, że Bauer był najsilniejszy, on przetarł ten szlak, on przetorował – ale praktycznie on też zostawił tą dwójkę! Bo on zszedł do obozu drugiego, gdzie były już namioty, gdzieś po południu , jeszcze prawie przed zmierzchem, a Diemberger tam przyszedł w środku nocy. A Mrówka tam w ogóle już nie dotarła. No więc… oskarżenia czy zarzuty etyczne należałoby formułować jakoś bardziej obiektywnie. Uważam, że tej trójki nie należy pod względem etycznym…

Sonelski: – Potępiać.

Majer: – Nie potępiać, ale klasyfikować postępowania tej trójki.

Sonelski: – Dobrze. Zatrzymajmy się na tym wniosku.

Gliński: – Najpierw taka myśl. Moi drodzy. Dehumanizacja – to jest cecha współczesnego społeczeństwa, mająca miejsce wszędzie: w sporcie, w stosunkach interpersonalnych. I nie możemy oczekiwać, by alpinizm był czymś innym, by tam żadna dehumanizacja nie miała miejsca. W tą naszą dyskusję musimy włączyć jednak także procesy par excellence biologiczne. Łatwo się mówi o tym, że ktoś postępuje etycznie. Zyga jest etyczny tu siedząc, ja jestem… Do oceny tego, czy postępuje etycznie czy nie, konieczna jest jaka taka percepcja, jaka taka sprawność umysłowa, która na dobrą sprawę jest wynikiem stopnia utleniania, ale też zależy od zmęczenia, od wieku, od wysokości . A jest nas tutaj kilku, którzy widzieli chorobę wysokościową na wysokości tysiąca pięciuset metrów – Waciu, prawda? Sam asekurowałeś chorego.

Wilczkowski: – Stanisławski zostawił Gieysztora w drodze do Roztoki.

Witkowski: – Dobrze… Ale co to załatwia? Takie postawienie sprawy? Czy to znaczy, że każdemu wolno raz popełnić coś takiego … niefajnego, dopóki się nie przekona, że jego już na to nie stać?

(wiele niezrozumiałych głosów)

Gliński: – Krzysiu, ale i ten czynnik biologiczny musimy brać pod uwagę. Bo zrozumiałe jest to, że prawdopodobnie współczesny Żuławski nie poszedłby po Grońskiego, wiedząc o wszystkim – to, co my wiemy – zwłaszcza, gdy toczyłoby się to na wysokościach himalajskich.

Witkowski: – Ja myślę odwrotnie…

Gliński: – Słuchaj. Tadek Szulc wisi do dzisiaj na zachodniej Makalu. A Schmatzowa siedzi na Przełęczy Południowej… siedzi dalej…

Sonelski: – Panowie doktorzy! Proszę o chwilę przerwy. Mnie się wydaje, że zeszliśmy trochę poniżej założonego problemu. Zastanówmy się: my, jako alpiniści, uważamy, że mamy prawo poddawać się tej próbie człowieczeństwa – i jakim kosztem? Natomiast ty w tej chwili usiłujesz wprowadzić jakieś kryteria łagodzące: "bo człowiek tam nie myśli…" My to wiemy, wszyscy tu siedzący wiedzą, że tam nie będą myśleć. Na to dał odpowiedź Wilczkowski, i to jednoznaczną: jeżeli się tam nie sprawdzasz, to po cholerę się tam pchasz! Jeżeli czujesz, że nie sprostasz próbie – to nie idź tam w górę!

(gwar)

Gliński: – Zgoda. Odwracam to pytanie. Może i kota do góry nogami odwracam.

Głos z boku: do góry ogonem.

Sonelski: – Dobra. Mniejsza o ten ogon.

(śmiechy)

Gliński: – No więc, kto wytrzymuje kryteria współczesnego wyczynowego himalaizmu?

Sonelski: – To jest w wypowiedzi Serafina. Powiedział, że w skali globu znajdzie się kilka takich osób. Ale inni ślepo ich usiłują naśladować, zauroczeni magią sukcesu… jakiegoś tam.

Gliński: – Jest tu rozwiązanie, które zresztą samo się narzuca; możesz wieczorem uprawiać sobie jogging. Nikt ci nie broni. Ale nie daje ci to podstaw do startowania w finale olimpijskim na sto metrów.

Sonelski: – Wracajmy do pytania. Dla czego niektórzy ludzie uważają, że oni mogą się testować na tych wysokościach, nawet kosztem partnera?

Wielicki: – Zacznijmy więc od tego, kto w takim razie nie ma prawa uprawniać tego sportu wyczynowego, czy też – będzie to nieetyczne, jeśli to zrobi. Jeśli ktoś ukrywa chorobę, jest to nieetyczne. Idzie w góry – i naraża partnera. Jeśli ktoś jest niesprawny, lub też nie sprawdził się wcześniej – wcale nie na tej wysokości; w ogóle, w różnych sytuacjach życiowych – i wie o tym, że jest niepewny, i idzie w góry; jeśli ktoś wiekiem… Przepraszam bardzo, moje zdanie o K2 jest takie, że byli tam ludzie nie…

Sonelski: – Niekompetentni, nazwijmy to?…

Wielicki: – Diemberger tam nie powinien być… nie, (ogólny śmiech) wiem, o czym myślisz. (przekrzykuje śmiech). To jest niemoralne, że ci ludzie poszli razem się wspinać. Nieetyczne – w pewnym sensie. I uważam, że te przypadki są oczywiste. I te trzeba wykluczyć. Natomiast…

Sonelski: – Chwileczkę! (gwar).Czy wszyscy się zgadzają, że to jest oczywiste?

(chaotyczna dyskusja)

Zawada: – Studiując różne wypadki można dojść do wniosku, że bardzo łatwo zrobić cyrk, zrobić… coś niewłaściwego na wyprawach, kiedy nieodpowiedni ludzie się do tego biorą. Koledzy często zapominają o tym, że alpinizm to jest sport kwalifikowany. Że to jest sport, który wymaga odpowiednich umiejętności, odpowiedniej fachowości. I wiele rzeczy da się od razu rozstrzygnąć, jeżeli będziemy zwracać uwagę na to, żeby na odpowiednie wyprawy – z założeniem odpowiedniego celu – jechali odpowiedni ludzie. Jako kierownik wypraw wielokrotnie zastanawiam się nad tym, jaki dobrać zespół, i uważam – jedną z najważniejszych spraw jest kryterium tego, jakie mam szanse na dokonanie wyczynu. Bo po co chodzimy po tych górach? Absolutnie chodzimy po to, żeby dokonać wyczynu! To jest bardzo ważne stwierdzenie.

Sonelski: – No, to "absolutnie" jest trudne do obrony…

Zawada: – Poziom, który dzisiaj osiągnął alpinizm, to jest wynik tego wyczynu, który już wiele lat temu rozpoczęli wszyscy, kiedy pierwszy raz zaczęli się w te góry wybierać i coraz bardziej fachowo je zdobywać. To jest przecież konsekwencja całego rozwoju w sporcie, prawda? Co więcej; ten wyczyn rozwija się w pewien sposób przy założeniu odpowiednich celów i wartości w alpinizmie. Najpierw pierwsze wejście szczytowe, później różne drogi, później zima, później wejścia w najlepszym, sportowym stylu – i ciągle ten rozwój trwa! Na tym tle właśnie należy rozpatrywać również sprawę partnerstwa. Dlatego, że partner może być kimś wspaniałym, kto nam pomaga, z kim razem możemy wykonać założony cel – lub może być dla nas wielkim niebezpieczeństwem. Zaraz mogę przedstawić, dlaczego tak jest. Jeżeli na przykład lecimy samolotem i jest bardzo dobry pilot, ale bierze ucznia, to to nie jest jego partner. To jest jego pasażer. To samo można zauważyć w alpinizmie. Jeżeli na przykład ktoś, kto nie jest zawodowcem – pozwolę sobie ten termin wprowadzić – ale tylko amatorem, wiąże się na przykład z Jurkiem Kukuczką, to Jurek jest dla niego wielkim niebezpieczeństwem!

Heinrich: – A nieraz odwrotnie.

Zawada: – Może być… może być odwrotnie.

Sonelski: – Słuchaj! Nie wiem, do jakiej klasy wyczynów miała dorastać cała ta epopeja na K2, jeśli brał w tym udział jakiś dziennikar’ Parmentier, jeśli brali w tym udział ludzie – jak twierdzi Wanda i w co wierzę bez zastrzeżeń – zupełnie przypadkowi.

Zawada: – Właśnie!… To co powiedziałem ma podkreślić tą różnicę między tym, co robią fachowcy, gdy robią duży wyczyn, a tym, co później próbują naśladować amatorzy…

Sonelski: – Ale, Andrzeju, Mrówka nie była fachowcem dla ciebie?… (cisza)

Zawada: – Ja mam swoje zdanie na ten temat. Oprę się tutaj na wypowiedziach również i Wandzi, która Julie Tullis uważała za amatorkę, a nie zawodowca. Ja nawet mogę powiedzieć, że uważam to samo o Alanie Rouse.

Sonelski: – Pozwól. Dla mnie wszystko to razem, właśnie K2, doprowadziło pojęcie wyczynu w światowym alpinizmie do absurdu. Co to w ogóle znaczy – ściganie się na tej trasie na K2? Kto to jest Benoit Chamoux? To jest ekstremalny alpinista, wyczynowiec? Bzdura ! To właśnie świadczy o tym, że tak zwany "wyczyn" w himalaizmie stał się rzeczą względną i nieuchwytną. W tej chwili!

Zawada: – Wracam do zdania, które już uprzednio powiedziałem; wyczyn w alpinizmie jest tym, co powoduje rozwój alpinizmu. I niech ktoś mi powie, że szuka tylko przeżyć romantycznych po górach! Takie zdania padały, nawet Chwaściński się wypowiadał, że był wychowany na literaturze romantycznej, ale sam zrobił solowe przejście Zamarłej Turni. I zrozumiałe, że następne pokolenie, które przychodziło, chciało zrobić jeszcze coś większego, prawda? I w ten sposób rozwój alpinizmu widzimy stale. To, co się robi w tej chwili w skałkach, jest przecież dalszym krokiem, jeśli chodzi o pokonywanie trudności skalnych.

Sonelski: – To dyskusyjna sprawa, ale zaraz do tego dojdziemy… Słucham.

Wielicki: – Co ty chcesz od Benoit, czy od Wielickiego? Powiedz…

Sonelski: – Od Wielickiego na razie niczego nie chcę.

Wielicki: – Cały czas albo mówisz, albo wracasz do problemu partnera i liny i taternictwa. W tej chwili w górach robi się różne rzeczy. Ludzie się wspinają bez liny, wspinają się solo, skaczą na lotni, po czym idą pod ścianę i znów się wspinają. Czy to jest alpinizm? Tam nie ma partnera, nie ma liny. To jest wyczyn. A wyczyn dla kogo? Dla siebie (podnosi się wrzawa). Jeśli Chamoux chciał wejść w ileś tam godzin na K2 – czy on nie miał prawa sprawdzenia się?

Sonelski: – To jest trochę naciągane. Chamoux był finansowany i miał to zrobić, bo mu za to zapłacili.

Wielicki: – Gdyby tylko był zainteresowany wejściem w ogóle, że na przykład ta góra mu się podoba, on by tam chciał wejść – to by wszedł. Ale jego interesowało co innego, nie możesz zarzucać komuś, że ma inne cele, czy inaczej widzi wyczyn niż ty. Podejście do gór jest bardzo intymne. Natomiast dziennikarze, moraliści oceniają to, mniej lub bardziej trafnie. Każdy, kto potrafi obronić swoje idee, powie: A mnie i tak to gówno obchodzi, co ktoś powiedział, ja dla siebie się wspinam. Wojtek Kurtyka sobie robi tak, bo chce tak i wszystko inne odrzuca.

Bilczewski: – To wszystko jest prawdą. Motywacje każdy z nas ma na pewno inne, i… swoje własne. I pewnie każda dla każdego jest dobra. Ale dalej szukamy człowieka; to jest chyba najważniejsze. Mówiliśmy tutaj o wysokościach himalajskich. Tak się składa, że ja też zajmowałem się ludźmi w sytuacji ekstremalnej. Okazuje się, tak to jakoś jest dziwnie, że prawdziwy człowiek, to co w nim siedzi w środku, wychodzi dopiero w sytuacjach ekstremalnych.

Zawada: – Jak się wódki napije.

(śmiech ogólny)

Bilczewski: – To też jest sytuacja ekstremalna.

(śmiech)

Sonelski: – Dla niektórych codzienna.

Bilczewski: – Na przykład Czokuś (Andrzej Czok – przyp. red.) był agresywny, jak się napił wódki, a był aniołem w górach, jeżeli chodzi o koleżeństwo i partnerstwo. To są jednak różne sprawy. Wilk pisał już, że można być łajdakiem – albo świętym. Ale też, że pomiędzy tym jest cała gradacja. Bo przecież każdy z nas jest inny; nie każdy ma predyspozycje do świętości . Jak również do łajdactwa. Ludzie czasami bywają w szoku po urazach, zachowują się bardzo dziwnie. Skądinąd ci sami ludzie kilka naście dni później potrafią się zachować jak bohaterzy. W warunkach górskich. Z pełnym poświęceniem. I w tych układach, jeżeli chcemy ocenić ludzi, to trzeba przykładać zupełnie inne miarki do każdego z nich. Niemniej mnie się wydaje, że istnieje tylko jedna droga; jeżeli ktoś się nie sprawdza pod względem etycznym – po prostu nie powinien być brany na wielkie wyprawy. Jeżeli sam tego nie potrafi ocenić, nie ma samokrytycyzmu – to powinni to ocenić inni na podstawie wypadków. Tak powstają doskonałe zespoły. Bo wiemy już, co w trawie piszczy, i co się z ludźmi poprzednio działo.

Sonelski: – Adamie, czy chcesz udowodnić, że doskonałe zespoły tworzą tylko ludzie moralnie bez zarzutu?

Bilczewski: – Nie. Ludzie znający się. Są ludzie, którzy się nie sprawdzają zupełnie w sytuacjach podbramkowych.

Wilczkowski: – Ale można wymóc pewne etyczne zachowania, co tu będziemy dużo gadać. Po prostu potępienie środowiska potrafi wymóc na ludziach, którzy tego nie czują, wyrachowanie; tak muszę postąpić, bo inaczej będę potępiony przez środowisko. Prawda? Mimo, że ma strach u dupy, to on się zachowuje jak bohater.

Rutkiewicz: – W jednej rzeczy naprawdę trafił w sedno Adaś. Ja pomijam wypadki krańcowe: zdecydowany łajdak i zdecydowany święty… natomiast bardzo często znajdujemy się w sytuacjach, gdzie gramy rolę na przemian – raz jesteśmy bliżsi łajdactwa, raz bliżsi świętego. Otóż myślę, że dla wielu względnie zdolnych do uczenia się osób wystarczy przejść raz sytuację, w której sam oceni, lub będzie oceniany przez innych, że jest łajdakiem, że jego postępek był nieetyczny. To czasami wystarcza. Myślę, że niezależnie od tego, co my tu wymyślimy, w jakiej formie to opublikujemy – będzie ważne to, że sprawy etyki są sprawą nas wszystkich. Sprawą w tej chwili ważną. Mnie się wydaje, że będzie już punkt od niesienia dla innych… do ewentualnej korekty postępowania, dopasowania do wymogów etyki. Wydaje mi się, że tego również trzeba się uczyć, tego my nie mamy w sobie.

[…]

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    szczyt gliwicki [2]
    Wow. Okazuje się że "kiedyś" można było na tematy górsko/wspinaczkowo/alpinistyczne…

    9-10-2013
    yjon