15 listopada 2011 10:45

Wszystko, czego trzeba się nauczyć, jest na tej drodze… – o Voie Petit rozmawiamy z Konradem Ociepką i Marcinem Wszołkiem

W sierpniu tego roku sprawdzony już zespół Konrad Ociepka (Petzl, Beal, Directalpine, KS Korona Kraków) i Marcin Wszołek (Fumar, Petzl, Beal, Directalpine, wspinanie.pl) pokonał swoją kolejną wielowyciągową drogę. Tym razem padło jednak coś specjalnego, bo Voie Petit 8b na Grand Capucin, uważana za najtrudniejszą technicznie wielowyciągową drogę Alp Francuskich.

Zapytaliśmy chłopaków o ich wrażenia z pierwszej wyprawy alpejskiej. Wywiązała się fajna, luźna rozmowa. Do dziś zastanawiam się, jak im się udało logistycznie (bo o ich świetnych umiejętnościach wspinaczkowych pisać nie trzeba) ogarnąć całe to przedsięwzięcie :) No to posłuchajmy.

***

Na początek powiedzcie, skąd pomysł, żeby po wielowyciągowych, ale jednak  bardziej skałkowo-sportowych przejściach, pojechać w Alpy?

Konrad Ociepka:
Voie Petit od zawsze była naszym celem. Jak tylko wpadliśmy na pomysł, żeby się wspinać po wielowyciągówkach to każdy news o takiej drodze wzbudzał nasze zainteresowanie. Jeżeli była to droga z „godną wyceną” np. do 8b i była ciekawa to się nią interesowaliśmy. Było kilka takich linii, w tym Hotel Supramonte (przyp. red. Konrad z Marcinem przeszli ją w 2009 roku), no i właśnie Voie Petit. Ale nigdy nie zastanawiałem się, z czym będzie wiązać takie przedsięwzięcie. Po prostu była to długa droga i miała odpowiednie trudności.


Konrad (fot. Maciek Dziedzic)

Marcin Wszołek: Oglądając zdjęcia nie mieliśmy pojęcia, co oznacza taka alpejska wyprawa. Dopiero jak dotarliśmy do lodowej jaskinki przed grańką, która prowadzi na Vallée Blanche, zdałem sobie sprawę, że – kurde nie tego się spodziewałem, ale w sumie jest nieźle (śmiech). Ale właśnie dlatego, że się nie spodziewałem, było naprawdę ciekawie. Wypad w nieznane jest zawsze ciekawszy niż podążanie ścieżkami, które są gdzieś tam przetarte.


Marcin (fot. Maciek Dziedzic)

Nie da się ukryć, że dla was to była nowa ścieżka, nie mieliście doświadczenia alpejskiego. Jak w takim razie wyglądała wasza konfrontacja  z tym ogromem gór, lodowcami, z granitowymi ścianami?

KO: Nie znaleźliśmy jakichś wielkich trudności, nie baliśmy się specjalnie. Z wyjątkiem trudności logistycznych. Rozbicie obozu na Vallée Blanche, a później konieczność powrotu pod Capucyna uświadomiło nam, że więcej w ten sposób tego robić nie będziemy, bo kompletnie nas to wypruło. Zajmowało zbyt dużo czasu.

MW: Ale trzeba znaleźć w tym również pozytywy, bo mieliśmy dzięki temu całkiem dobrą aklimatyzację… Dostaliśmy takiego kopniaka na dzień dobry, że za drugim razem, kiedy znaleźliśmy się na lodowcu, było już luźniej. Tak naprawdę w pierwszą noc, jaką spędziliśmy tam u góry, żaden z nas nie spał za dobrze.

KO: Pierwsza noc była zaskakująca, ale później było już ok.

MW: Tak naprawdę, tam jest całkiem przyjemne zejście Vallée Blanche. Słoneczko świeci, piękne krajobrazy, byliśmy zachwyceni. I gdzieś tam nagle zza innych szczytów wyłania się wierzchołek Capucyna. Pomyśleliśmy: „to już jest blisko, fajnie, zupełnie jak w skałkach!”. Okazuje się jednak, że ta droga się nie kończy. Później się zaczyna podejście. Za pierwszym razem podszedłem pod Capucyna nieźle wycięty.

KO:
Trzeba było przekroczyć szczelinę (śmiech). Ale nie dołożyło to jakoś strasznie dużo trudności.

MW:
Ale ja miałem już ochotę na wspinanie, nie na łażenie (śmiech)

Rozumiemy, że dość wymagające było samo podejście pod ścianę, a jak wam szło ze znalezieniem drogi?

MW: Mieliśmy farta ze znalezieniem startu drogi, od razu trafiliśmy w dobre miejsce.

KO:
Przecież już w Krakowie wiedzieliśmy, skąd droga startuje… (śmiech)

To może zostawmy już wasze doświadczenie alpejskie, które jak się okazuje było raczej skromne, niemniej nie przeszkodziło wam w zdobyciu szczytu.

MW: No nie do końca, bo zgubiliśmy się w ścianie, w dojściu do najtrudniejszego wyciągu…

KO: No tak, bo nie było kierunkowych spitów. Tam jest droga przy drodze. Każda logiczna formacja (zacięcie, czy rysa) została właściwie poprowadzona. Dość łatwo się pomylić.

A przeanalizowaliście dogłębnie schemat drogi? Pod kątem trudności, asekuracji?

MW: No tak. Mieliśmy częściowo informacje z maison des guides de Chamonix np. jaki sprzęt zabrać, mniej więcej ile trzeba mieć friendów na dany wyciąg etc. Przepytaliśmy też kilka osób, którzy tam byli. 

To w takim razie przejdźmy tę drogę.

MW: Ja idę pierwszy, 45-metrowe 6b+, mega fajne wspinanie na własnej asekuracji (gdzieś tam były haki po drodze, ale głównie wspinanie na własnej). Na pierwszym wyciągu zostawiliśmy jednego frienda trójkę, bo nie udało się go wyciągnąć (Konrad walczył z nim pół godziny, skończyło się na poranionych rękach). Dochodzę do stanu. Zaczyna się 7b, które należy już do Konrada.


Wyciąg 6b+ (fot. Maciek Dziedzic)

KO: Wyciąg ma 35 metrów i dwa spity. Zaczyna się rysą, która jest zawsze mokra, ale w miarę łatwa. Ma 15 metrów, później wychodzi się do no hand resta, do wielkich klam i tam wpinam się do pierwszego spita. Następnie jest pion przechodzący w połóg. To właśnie tam znajdują się główne trudności wyciągu, w połogim terenie – nad spitem. Wychodzi się nad niego z 6-8 metrów. Między pierwszym i drugim spitem jest jakieś 10 metrów, ale jak się wyjdzie te 6-8 metrów do okapu, znajdziemy dużą rysę, gdzie idealnie siada friend trójeczka. Po raz pierwszy doszedłem tam zresztą po mega walce.

Sytuacja wygląda tak – muszę wyjść nad okap, pode mną założony friend (a doświadczenie w osadzaniu własnej asekuracji mam raczej słabe), spita mam z 10 metrów niżej. Przede mną trudne miejsce do zrobienia, właściwie wielka niewiadoma. Tymczasem zgrzało mnie tam mocno. Marcin poradził mi więc, żebym obciążył frienda, wziął blok i zresetował. To było przerażające, ale jeszcze bardziej przerażający byłby lot. No i stwierdziłem dobra, wziąłem blok, przy czym jedną ręką cały czas się asekurowałem. Najważniejsze jednak, że zdobyłem zaufanie do tego przelotu (śmiech).


Wyciąg 7b (fot. Maciek Dziedzic)

MW: Potem mamy kolejne 6b+ i 45 metrów. Bardzo kluczący wyciąg. Jego górna część ma chyba wspólny odcinek z Drogą Bonattiego. Kolejne 6b+, również kluczące, trawersujące w prawo (podobnie jak poprzedni odcinek). W sumie pokonuje się około 90 metrów ściany przez te dwa kluczące wyciągi, wyprowadzające w najtrudniejszy wyciąg.

KO: No właśnie, wg schematu wiedzieliśmy, że trzeba wytrawersować w prawo. Niestety pierwszego dnia nie przetrawersowałem dostatecznie, tylko wbiłem się do sąsiedniego  zacięcia, prawdopodobnie z Drogi Bonattiego. Wbiłem się do stanowiska, gdzie było dużo puszek po sardynkach, po piwie. Zastanawiałem się, czy przypadkiem to nie Bonatti zostawił takiego przybytku (śmiech). Spojrzałem w prawo, byliśmy na wysokości okapu, najtrudniejszego miejsca na Voie Petit. Znakiem rozpoznawczym był czarny ekspres. Było już jednak za późno na rozpoznanie…

Ok. Jesteśmy przy najtrudniejszym wyciągu, wracacie na drugi dzień?

MW: Nie, byliśmy bardzo zmęczeni, stwierdziliśmy, że na drugi dzień pod Capucyna nie podejdziemy. Jak doszliśmy do obozu, to był koniec świata. Poczułem zwątpienie, były telefony do mamy, dziewczyny (śmiech). 3 godziny podejścia, niekończąca się ścieżka, co 10 kroków się zatrzymywaliśmy…

Wiązaliście się liną?

MW: Nie, coś ty (śmiech). Pytaliśmy się ludzi, czy się wiążą, mówili, że nie, jest bezpiecznie (śmiech). Ale nie zawsze… tam, gdzie wiedzieliśmy, że są szczeliny i może być niebezpiecznie to lina była!

Wracacie w takim razie do obozu na Vallée Blanche.

MW:
Obudziliśmy się rano. Nie wiedzieliśmy, czy wracać, czy odpoczywać. Ale rest na lodowcu nas przerażał. Perspektywa siedzenia cały dzień w pełnej lampie nie mając nic do roboty… Więc oszpeiliśmy się i poszliśmy na sąsiednią Aiguille du Midi. Wybraliśmy jakąś 7a, w lewej części ściany, na prawo od wielkiego zacięcia (Midi melodie). Konrad był nawet na szczycie. Tylko znów, nie do końca poszliśmy tą drogą, którą zamierzaliśmy…

KO:
Wybraliśmy drogę po lewej stronie ściany, nie była zacieniona, a na górze topniał śnieg i rysami spływała woda. Wydawało się nam, że trzeba iść rysą, a ona była całkowicie zalana. Wybraliśmy więc wariant przez płytę. Pomijając te trudności, to właśnie tam zrobiliśmy szlify. Ja osobiście prowadziłem tam jeden wyciąg, który był moim spełnieniem wspinaczkowym. 45 metrów, 6b+, ani jednego stałego przelotu, formacja biegnąca dwoma równoległymi rysami. Jedno z najwspanialszych doświadczeń wspinaczkowych w moim życiu. Musiałem się za każdym razem przełamywać.

MW
: Podsumowując pierwsza część wyjazdu była aklimatyzacyjna. Za drugim razem wjechaliśmy na górę już od włoskiej strony.

Skąd ten patent?

KO:
Wystarczyło wpisać www… (śmiech)

MW:
Nie nie nie. To był mój patent! Powiedziałem, że ja już nigdy tej drogi nie przejdę w ten sposób. Nigdy od francuskiej strony na Capucyna! Bardzo mnie zresztą dziwi, że nikt, kto był na Capucynie i  z kim rozmawialiśmy przed wyjazdem pytając – jak się tam dostać – nie powiedział, że „nie od francuskiej strony”.

KO:
Ale jak się wpisze w google Grand Capucin (śmiech). Jak byliśmy sprawdzać pogodę, to wpisałem Grand Capucin i pierwsze sprawozdanie, jakie wyskakuje to takie – jakaś para pojechała na Grand Capucin i opisała wszystko dokładnie…

To już musicie ustalić jedną wersję między sobą. Tymczasem jesteście z powrotem, tym razem od strony włoskiej.

MW:
Po jakimś tygodniu… Wjechaliśmy kolejką do góry ok. 7.00, o 9.30 byliśmy w miejscu, gdzie rozbija się namiot. Ze względu na zmienne warunki w górach, powiedziałem, że nie idę w ścianę, dopóki nie będzie dokąd z tej ściany wrócić. Stąd namiot. W ścianę wbiliśmy się w południe, czyli niestety znów dość późno.  Kiedy doszliśmy do najtrudniejszego wyciągu, zepsuła się pogoda. Konrad nie miał ochoty się już wspinać. Byliśmy przemarznięci. Wiał wiatr, chmury zasłaniały nam widoczność na kilka metrów.


W bazie pod ścianą (fot. Maciek Dziedzic)

Kluczowy wyciąg zaczyna się zacięciem. Trochę się bałem na tym zacięciu, ale okazało się, że nie jest trudne. Ostatni stały przelot jest przed wejściem w trudności, same trudności trzeba zrobić na własnej. Nawiasem mówiąc była tam kiedyś plakietka, teraz widać jedynie miejsce po usunięciu  – zagiętą śrubę. Arnaud Petit pisał chyba, że Huber przed swoim przejściem coś tam usuwał. Przehaczyłem to miejsce, ale nie zrobiłem jednego ruchu. Nie doszedłem też do końca wyciągu, bo stwierdziłem, że tam jest już łatwo i zjechałem do Konrada. W sumie wyciąg ma 45 metrów, w tym 30 metrów zacięcia. Boulderowa sekwencja w okapie biegnie po dość dobrych chwytach, są dalekie sięgnięcia. Całość w bardzo litej skale.

Następnego dnia zrobiliśmy resta. Przełomowy był trzeci dzień w ścianie. Do tej pory sytuacja na drodze nas nieco podłamywała…

KO: Po pierwszych dwóch dniach nie było wielkich nadziei, że to zrobimy.

MW:
Trzeciego dnia Konrad przehaczył 8b, wymyślił patent na okap. Ja przehaczyłem 7c+. Chcieliśmy rozpoznać jak najwięcej terenu.

KO:
Potem był wyciąg 7b (7b+), akrobatyczny, ale bardzo dobrze obity. Fantastyczny balder 300 metrów nad ziemią. Następnie mokry fragment z rysą, w zasadzie zawsze  płynie po niej woda. Potem są dwa bardzo łatwe, krótkie  wyciągi, żeby ominąć półki i łatwiej było ciągnąć linę – 4 i 6a. Wreszcie 9. wyciąg 8a, który robił Marcin.

MW:
Świetny, piękny, zakochałem się w nim. Walorów wspinaczce dodawała na pewno jakość skały. Wyciąg startuje połogą, zanikającą ryską. Potem trzeba przejść w drugą ryskę, 2 metry obok. Techniczne wspinanie na nogach. Potem przechodzi się na kant. Stopniowo kant zaczyna się przewieszać i zaczynają się trudności. Następnie wchodzi się pod okap, gdzie jest rest i kończą się przeloty. Wchodzi się w rysę, są dwa siłowe ruchy, trzeba zapiąć na krawądce i wygiełgać się w połóg. Naprawdę świetne wspinanie! Przehaczyłem ten odcinek pierwszego dnia i zjechałem. Do końca zostały jeszcze 4 wyciągi: 6c, 7b, 6b i wyciąg wyjściowy na szczyt.

Zjechaliśmy do obozu uradowani, że wiemy więcej o drodze. Czuliśmy, że jest dobrze. Był patent na 8b, rozpoznaliśmy 8a i 7c+. Zrobiliśmy wszystkie trudne ruchy, teraz trzeba było „tylko” połączyć je w całość. Zakładaliśmy, że trzy ostatnie wyciągi, w tym 7b, już nas nie zatrzymają.

Jak wyglądała ostatnia, decydująca próba?

MW: Znów odpoczywaliśmy przez tydzień. Sam atak poszedł świetnie. Kiedy wstaliśmy rano, nie mogliśmy z nerwów nic jeść. W momencie, kiedy Konrad zrobił 8b na mega walce (w pierwszej próbie tego dnia), to (prawie) było wiadomo, że zrobiliśmy. Nie było opcji, żeby tego nie wykorzystać. Wieszaliśmy ekspresy idąc od dołu, z wyjątkiem 7c+ (ten odcinek padł w 2. próbie tego dnia). Trochę nerwowo było jeszcze przy wyciągu 7b.

KO: Na szczęście to już nie leżało w moich rękach, ja już się cieszyłem…

MW: Nie znałem tego wyciągu. Biegnie cały czas w połogu (poza jednym miejscem, gdzie przechodzi się przez okap), na nogach, bardzo czujnie. Mega trudne wspinanie. Cały czas powtarzałem sobie, tylko spokój może mnie uratować. Gdybym spadł, każda kolejna próba byłaby już coraz bardziej nerwowa. Niby mieliśmy jeszcze zapas czasowy, ale…

Ile wam w sumie zajęło przejście całej drogi?

MW: 8 godzin.

KO: O 16 byliśmy na szczycie.

I co, romantycznie było na tym szczycie?

KO:
Pięknie było, szczyt był skąpany w słońcu. Było można zajrzeć na drugą stronę doliny, Mont Blanc był tak blisko. Doszedł Marcin, skręciliśmy papieroska, pięknie smakuje tam na górze… Potem były zjazdy, gdzie niestety popełniłem błąd. Nie wiedzieliśmy, jak zjeżdżać ze szczytu. Nie dało się zjechać linią drogi. Trawersowało się w lewo. Zabrakło mi kawałek do stanowiska. Nie byłem w stanie tam dojechać, a minąłem świadomie pośrednie stanowisko z haków, myśląc o tym drugim jako docelowym. Niestety nie udało się. Dobujałem się do skośnej półeczki, gdzie mogłem „przysiąść”. Był tam drewniany kołek i hak, zrobiłem sobie auto i czekałem aż Mar mnie wybawi z opresji. Tymczasem on zjeżdżał ze stanowiska z 3 haków, bardzo się denerwował…

MW:
No tak, czym innym jest, jak idziesz do góry i wisisz na stanie z haków, a co innego jak masz z nich zjechać…

A mieliście młotek ze sobą?

Nieee (śmiech)

MW:
Koniec końców uratowałem Konradka, ale o tym, co się stało potem to nie będziemy już może mówić (śmiech).

To powiedzcie w takim razie, komu polecacie tą drogę?

Wszystkim.

Tzn.  również tym bez doświadczenia?


KO:
Wszystko, czego trzeba się nauczyć, jest na tej drodze (śmiech).

Czy zapas jaki macie ze wspinania sportowego – obaj w końcu robicie 8c – pomaga, czy trzeba mieć przede wszystkim psychikę?


MW:
No oczywiście, że zapas pomaga. Jak na własnej robisz miejsce i nie wiesz, co cię czeka za chwilę, to jak masz zapas to sobie poradzisz. Jak nie, to nie pójdziesz. Chyba, że jesteś szaleńcem… Trudne miejsca w górskich formacjach są zwykle tam, gdzie się nie da nic osadzić. Albo jest to płyta, albo jakiś okap.

Zostawmy zatem Alpy. Potem pojechaliście jeszcze na Szaty Cesarza (Des Kaiser Neue Kleider 8b+ Stefana Glowacza w Wilder Kaiser). Powiedzcie coś o tej drodze.

KO:
Prawda jest taka, że na Capucynie bardzo osłabliśmy. Voie Petit oferuje specyficzny charakter wspinania, tymczasem Szaty to już droga sportowa. Wszystko jest obite tak jak w skałkach, przez to jest też bardzo trudna. Nie ma sytuacji, że jakiś wyciąg jest łatwiejszy, bo jesteś wysoko. Tymczasem my nie utrzymywaliśmy formy – formy sportowej. Jak zjeżdżaliśmy z Capucyna to raczej odpoczywaliśmy, wspinając się do 8a. Do Szat trzeba było podładować. Najlepiej wrócić, odpocząć i zrobić siłę.


Konrad podczas próby na jednym z najtrudniejszych wyciągów na "Des Kaiser neuer Kleidung".
Rest po pasażu przed wejściem w trudności. Poniżej lot w najtrudniejszym miejscu na
wspomnianym wyciągu. Tym razem w akcji Marcin (fot. Maciek Dziedzic)

To tylko pokazuje, że plan, jaki sobie założyliście (trzy wielkie drogi) był trudny do zrealizowania, bardzo optymistyczny.

MW:
Nikt nie mówił, że zrobimy to w tym roku. Ty Konrad mówiłeś?

KO:
No założenie było takie, że jak zrobimy jedną to jedziemy od razu na drugą.

W takim razie plany na przyszły rok właściwie macie już ustalone?


KO:
No tak. Szaty szybko pójdą, bo już je znamy (śmiech). Potem Pan Aroma… i już krok od Trylogii…

A widzicie siebie w górach wyższych? Np. na trudnych technicznie drogach na sześciotysięcznikach?


MW:
Ja uważam, ze mam jeszcze czas.

KO:
Siedzieć gdzieś tam trzy miesiące, wspinać się na sześciotysięcznikach, dla mnie super.

Dorota Dubicka, Piotr Turkot




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Wszystko, czego trzeba się nauczyć, jest na tej drodze... - o Voie Petit rozmiawiamy z Konradem Ociepką i Marcinem Wszołkiem [23]
    w tytule literówka się zakradła skubana jedna... "rozmiawiamy"

    15-11-2011
    Birbag