9 lutego 2011 09:30

Wędrówki po Tatrach – Marcin Księżak

Tym razem postanowiłem odwiedzić ściany, na których się jeszcze nie wspinałem. Za namową Wojtka Kozuba 29 stycznia wbiliśmy się w 900-metrowy Filar Sawickiego na Sławkowskim Szczycie.


Marcin Księżak – poranek pod Sławkowskim
(fot. Wojciech Kozub)

Trudności filara znajdują się na ścianie czołowej i sięgają stopnia M5. Porównując tę drogę do Filara Mięgusza, jest łatwiejsza, ponieważ poza pierwszymi 5 wyciągami nie oferuje wspinania powyżej M3. Linia, dzięki swojej dostępności, stopniu trudności, łatwemu zejściu i urodzie, może się stać alternatywą dla zespołów, które pragną rozpocząć przygodę z dużymi ścianami.

Na wierzchołek prowadzi szlak turystyczny. Przy ładnej pogodzie nawet zimą wchodzi na szczyt sporo ludzi, dzięki temu będziemy mieli przetartą drogę zejścia. Nam przejście filara zajęło 12,5 godziny. Czas przejścia uzależniony jest oczywiście od warunków śniegowych.


Marcin Księżak na ścianie czołowej „Filara Sawickiego”
(fot. Wojciech Kozub)


Górna część „Filara Sawickiego” (fot. Wojciech Kozub)

Kolejnego przejścia dokonałem 1 lutego w Dolinie Białej Wody. Za cel wspólnie z Rafałem Pietrasiakiem obrałem Sprężynę na Małym Młynarzu. Na Łysej zaciągnąłem informacji o podejściu pod ścianę, podobno był założony ślad. Początkowo wszystko szło dobrze, szybkie podejście na polanę, za wiatą znaleźliśmy ślady i nimi poszliśmy do góry. Po jakiejś godzinie zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak. Ale decyzja zapadła – idziemy dalej. Dotarliśmy do dolinki Żabiej Białczańskiej, następnie weszliśmy na Wyżnią Skoruszową Przełęcz i z niej zeszliśmy pod ścianę.

Po 4,5 godz. od startu z Łysej znaleźliśmy się pod Drogą Korosadowicza. Do Sprężyny mieliśmy jeszcze kawałek. Mając lekkie opóźnienie i trochę nieplanowanego chodzenia w nogach postanowiliśmy zrobić Korosadowicza. Droga biegnie ewidentną formacją. Pierwsze dwa wyciągi są dość proste. Kolejne dwa wchodzą w główne spiętrzenie ściany. Intuicyjnie wybieramy przebieg drogi. Ma to szczególnie znaczenie na czwartym wyciągu, gdzie delikatnie lawirując oceniliśmy trudności  na M5+. Idąc wprost, jak sugerują haki, może być o stopień trudniej.

Następnie weszliśmy do łatwego żlebu śnieżnego, nad którym górował olbrzymi komin. Wchodząc do komina zauważyłem możliwość odbicia w łatwiejszy teren po lewej. Nie mając     schematu nie wiedziałem, gdzie iść. W końcu naparłem wprost. Kolejne metry w kominie okazały się całkiem wymagające. Z początku było dość szeroko, jednak im wyżej komin  zwężał się tak, że trzeba było wyjść na zewnątrz. Czas płynął, nawet nie zauważyłem, kiedy zapadła ciemność. Ostatnie metry pokonałem „na ślepo”, ponieważ moja czołówka została na dolnym stanie. Najgorzej było z zakładaniem po omacku asekuracji w dnie komina, którego wnętrze jest zmurszałe. Po 50 metrach walki wyszedłem do śnieżnego zacięcia, żlebiku. Zrobienie stanu w tych warunkach zajęło mi trochę czasu. Kolejnym łatwym wyciągiem skończyliśmy drogę.

Po powrocie okazało się, że zrobiliśmy nowy wariant na ścianie wprost przez komin, i że było to pierwsze przejście Drogi Korosadowicza w stylu zimowo – klasycznym (M6).

Trudności komina oceniam na M6. Polecam jego pokonywanie, ponieważ dopełnia on całokształtu drogi, powoduje że staje się ona ciekawsza wspinaczkowo. Nadmienię jeszcze, że na całej długości Korosada asekuracja bywa wymagająca.

Marcin Księżak




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Spacerkiem po Malym Mlynarzu [32]
    Z tego co wiem, to droga Korosadowicza na Malym Mlynarzu…

    9-02-2011
    w-jan.