23 kwietnia 2006 08:01

Falvit Everest Expedtion po burzy

Po dotarciu do bazy pod Everestem, 17-go kwietnia, najbardziej doświadczony uczestnik wyprawy, światowej sławy himalaista włoski Simone Moro donosił:

Conditions on Everest and the Lhotse face are incredibly dry and I feel that my eventual new route will be technically more difficult than expected.

Warunki na Evereście i na Lhotse są niesłychanie suche i czuję, że moja ewentualna nowa droga będzie trudniejsza niż oczekiwałem.

Źródło: mounteverest.net

Znaczy to nic innego niż to, że w górach, na początku sezonu było bardzo mało śniegu i lodu. Dla starych wyjadaczy jasne było, że przyroda musi ten brak uzupełnić i należy się spodziewać w tym sezonie intensywnych opadów i poważnych załamań pogody.


Ściany masywu Everestu nad Kotłem Zachodnim
(fot. Darek Załuski)

Nikt nie wiedział jednak, kiedy to nastąpi. Jedni postanowili czekać, jakby się go spodziewając, inni ruszyli w górę (w tym Simone, Martyna i cały skład Falvitu). Kiedy już burza śnieżna się rozszalała jedni stwierdzili (ci co w bazie), że była "expected" (mounteverest.net), a ci co w górze denerwowali się, że burza była "no forecasted". Wszyscy za to zgodnie stwierdzili, że takiego jednorazowego opadu nie było na Evereście od 10 lat.

Uwięzieni w obozie I himalaiści z Malezji musieli przenieść swoje namioty poza zasięg lawin, w 2005 roku lawina bowiem zasypała wiele źle umiejscowionych namiotów w obozie I. FalvitR Everest Expedition ustawiła namioty w bezpiecznym miejscu.

Po raz kolejny okazało się, że pomimo satelitarnej technologii, pogody na Evereście nie da się przewidzieć. Często to zjawiska lokalne – po północnej stronie Everestu pogoda była inna, nie padało tak intensywnie. Wyprawy działały w miarę normalnie.

Wiele zależy więc ciągle od szczęścia i tzw. "nosa". Obu tych rzeczy wyprawie Falvitu, wydaje się, tym razem zabrakło. Najlepiej jest wstrzelić się tak, żeby okresy dobrej pogody spędzać na akcji w górze, a złej w bazie. Teraz, w tych dniach, 21-23 kwietnia, pogoda jest bardzo dobra. Niestety nasi wspinacze, ledwo co po emocjonujących dniach burzy i szczęśliwym wczorajszym powrocie do bazy, muszą teraz pauzować i co najmniej 2-3 dni przeznaczyć na regenerację sił.

A tak dobrze szło. Ekipa pokonała Icefall sprawnie, wydawało się, że następnego dnia osiągną bez przeszkód obóz II i już eksperci z HiMountain Team chcieli pisać "Martyna umie grać w pokera…". Niestety z takim graczem jak Everest wygrywać trudno – zawsze może wyciągnąć silniejszą kartę.

Chciałoby się też powiedzieć, że przeżyta przez nich sytuacja była standardową himalajską "robotą", i że to "normalka"” i , że nie było zagrożenia. Jednak zabrany przez nich zapas gazu i żywności tylko na jeden dzień wprowadził tu pewien element nerwowości. Plan był taki, że następnego dnia Szerpowie zapasy doniosą, "nagłe" załamanie te plany pokrzyżowało. W tym punkcie należy obiektywnie stwierdzić, pomimo całej sympatii do zespołu Falvitu , że „nos” i "”czujność" zawiodły kompletnie.


Jermaszek, Adamski, Kobieski, powiązani kawałkiem liny poręczowej,  przeczesują Kocioł Zachodni w poszukiwaniu gazu i żywności w namiotach innych wypraw (fot. Darek Załuski)

Oczywiście na tak uczęszczanej drodze, jaką jest droga normalna na Everest, gdzie w obozie I stoi kilkadziesiąt namiotów różnych wypraw, zapasy zawsze można od kogoś "pożyczyć" (i tak było w tym wypadku) jednak jak widać na powyższym zdjęciu, na obszernej powierzchni Kotła Zachodniego, Jermaszek, Kobielski, Adamski, przeczesując lodowiec w poszukiwaniu prowiantu i paliwa nie mieli łatwego zadania. Namioty innych wypraw były zasypane, ledwo widoczne, rozstrzelone po całej dolinie i jak tu wpaść na to, w którym są jakieś zapasy?


Wąskie gardło na górnym progu Kotła Zachodniego i Icefallu. Wszystkie zespoły, po trzech dnia załamania pogody, gdy warunki się poprawiły, wycofują się do bazy. Widać, że na Evereście potrafi się zrobić tłoczno podobnie jak  na Mont Blanc w Alpach. (fot. Darek Załuski)

I znów chciałoby się  powiedzieć, że przeżyta przez nich sytuacja była standardową himalajską "robotą" i, że to "normalka" i, że nie było zagrożenia gdyby nie fakt, że 21 kwietnia, 14 godzin po tym jak wyprawa Falvitu po przebrnięciu w kopnym śniegu lodospadu wróciła do bazy, miał miejsce w Icefallu tragiczny wypadek, w którym zginęło, przygniecionych lodem, trzech Szerpów.

Everest pozostaje więc górą dostępną technicznie dla zdrowych i silnych amatorów ale i ciągle jest górą bardzo niebezpieczną dla wszystkich: amatorów i zawodowców. Jeden z Szerpów, który stracił życie w wypadku – Ang Phinjo Sherpa – był  na ośmiotysięczniku już w 1973 roku, to była jego 49 wyprawa, miał 50 lat – czy są na świecie bardziej doświadczeni?


Ang Phino Sherpa zginął 21.04.06 w Icefallu
(fot. Eric Simonson/International Mountain Guides)

Co roku na Evereście są ofiary. Na górę tą próbuje wejść rokrocznie prawie 1000 osób. Zginęło trzech po stronie południowej i jeden Szerpa na odmę płuc po stronie północnej – czyli 0,4%. Jest to poniżej średniej i dalsze ofiary jeszcze w tym roku mogą być. W stosunku do liczby zdobywców i zdobywających Everest pozostaje więc jednak ciągle, statystycznie, jednym z najbezpieczniejszych ośmiotysięczników.


Darek Załuski, himalaista-filmowiec, podczas wycofu z obozu I, znajduje siły i ustawia się na drugiej drabinie z kamerą, żeby sfilmować przejście uczestników przez lodową szczelinę.

Najlepiej całą sytuację rozegrał znowu Simone Moro (ale trzeba mieć do takiej gry moc zawodowca). Odłączył się (znowu) od peletonu, doszedł od razu do obozu II. Nie liczył na Szerpów, miał więc własne, lepsze, wystarczające zapasy gazu i żywności. Burzę przeczekał w dwójce (wyżej, więc lepiej). Natomiast reszcie zespołu Falvitu  trzydniowy pobyt w obozie nie dał wiele więcej niż to, co zyskali, wchodząc na Island Peak. Jedynie z większą pewnością siebie mogą myśleć o pokonaniu drogi do obozu III (7200) podczas następnego wyjścia w góry.

HiMountain Team życzy im, żeby tak właśnie było i żeby dopiero co zakończony sztorm okazał się być ostatnim i radzi mieć ekstra gaz zawsze na zapasie w plecaku.

Z całej sytuacji burzy, śnieżycy, parudniowego unieruchomienie w obozie I wynikają też pozytywy:

  • Martyna przedtem nie miała trudnej, zaskakującej sytuacji w górach. To była pewna obawa tych, którzy ją do wyprawy przygotowywali. Przeszła teraz swego rodzaju test i doskonale sobie z nim poradziła, jest świadoma tego, że łatwo nie będzie. Poziom jej motywacji zdaje się nie opada.
  • Ekipa ma załamanie pogody za sobą. Było to na szczęście nisko. Na wysokości zbliżonej do 8000 metrów sytuacja byłaby o wiele trudniejsza. Prawdopodobieństwo przeżycia jeszcze jednej takiej "przygody" jest mniejsze.
  • Ze zdjęć, oglądanych okiem fachowca wynika, że ekipa ma duży margines, zapas sił fizycznych i psychicznych. Schodząc Icefallem w niełatwych warunkach, znajdowali czas i energię i chęci na "obsługę" sponsorów robienie zdjęć i filmu. Wiemy, że to naprawdę nie jest łatwe, zmusić się do tej "roboty", kiedy chce się być w bazie jak najszybciej.

Artur Hajzer

"Loża ekspertów" HiMountain Team
Artur Hajzer
Krzysztof Wielicki
Janusz Majer

Ryszard Pawłowski
Kinga Baranowska

 

 

Newsy o wyprawie:

Uczestnicy: Janusz Adamski, Jura Jermaszek, Tomasz Kobielski, Bogusław Magrel, Simone Moro, Bogusław Ogrodnik, Wojciech Trzcionka, Martyna Wojciechowska, Darek Załuski.

Działalność na Mount Everest: 8 kwietnia – 20 maja

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    do Artura Hajzera [18]
    "Oczywiście na tak uczęszczanej drodze, jaką jest droga normalna na…

    23-04-2006
    Starosta